Archiwum maj 2015


Pierwsza wyprawa albo inaczej: nawet starszych...
Autor: mrsywis
Tagi: wyprawa  
09 maja 2015, 14:52

 III Pierwsza wielka wyprawa   albo inaczej: nawet starszych warto czasami słuchać....   

- Nareszcie, nareszcie nareeeeeszcie-  ten  radosny z samego rana okrzyk Mrówka postawił chyba na nogi całe mrowiska. Rzecz to bowiem niesłychana- dziś miał on bowiem, pa raz pierwszy w życiu, chęć iść do szkoły- nareszcieeeeeeee.....

A jakby ktoś gapa nic nie zrozumiał, to zachowanie Mrówka nie pozostawiało żadnych wątpliwości: zerwał się z łóżka jak poparzony ( i to bez codziennego dodatkowego budzenia); obmył się szybko w kropli rosy ( bez narzekania że za zimna- albo za gorąca, co zależało od okoliczności);zjadł  zupkę z mleczka mszyc ( bez codziennego brrrr...wykrzywiania czułek, plucia na prawo i lewo bez zwracania uwagi na siedzących wkoło) i pakując wszystko na łapu capu z tornistrem na plecach stanął gotów w progu. Tym wszystkim tak zdziwił nic  nierozumiejącą wychowawczynię ,że ta wpierw dotknęła jego czoła ,by sprawdzić, czy  aby nie gorące, a kiedy nie stwierdziła żadnych objawów choroby ,podreptała jeszcze do kuchni i podejrzliwie powąchała puste już dzbanuszki po wczorajszej dostawie mleczka- czy aby , nie daj Panie Boże- nie sfermentowało i maluchy się nie zatruły....Wreszcie uspokojona pozwoliła  Mrówkowi wyjść, ale długo jeszcze ze zdumienia kiwała głową.....

A ten wystrzelił jak z procy- tym razem droga nie była ani za długa, ani pod górkę czy pod wiatr, nie zdążył byś pięć razy mrugnąć okiem, a już stał w progu sali , jeszcze dwa piknięcia serducha i już na swoim miejscu.

-Nareszcie, nareszcie - mruczy sobie pod nosem, a kręci się przy tym jak korek w przeręblu,  a   to spojrzy w prawo, podbiegnie do drzwi, zerknie w korytarz, czy inni już nadchodzą tupnie  odnóżami, zgrzytnie żuchwą, że takie guzdrały zdążyć nie mogą, wloką się i wloką...Przysiądzie na chwilę, zaraz poderwie. wreszcie czując ,że nie da rady usiedzieć  zacznie tuptać po sali.

- Nareszcie, nareszcie- powtarza rzekłbyś: oszalał, z garnkiem się na rozumy pozamieniał. Ale posłuchaj dobrze- Nareszcie coś dla mnie, wielka wyprawa poza mrowisko, wyzwanie godne prawdziwego  odkrywcy i wynalazcy, znaczy się mnie.    I stanął na chwilę ,zadumał, głowę  podniósł, pierś wypiął a odnóża założył za plecy..  I marzył........ I nawet nie zauważył jak te inne guzdrały zaczęły się schodzić.....

Tak było już od tygodnia, od chwili, kiedy Pani Klara z tajemniczą miną weszła do sali.

- Uwaga maluchy mam dla was niespodziankę- zaledwie zaczęła mówić, a w sali stała się cisza, rzecz w szkole niebywała. Nawet Grubek  zamarł z odnóżem wzniesionym do góry, bo akurat zamierzał pacnąć Ziarenkę z sąsiedniej ławki, ale słysząc te słowa stwierdził, że odłoży to na chwilę i posłucha, bo może warto......- za tydzień wyjdziemy do lasu, aby go lepiej poznać i zobaczyć to, o czym wam ostatnio opowiadałam- przerwała na chwilę, aby dać maluchom chwile na wyhurowanie i wywiwatowanie się. I dopiero kiedy już się zmęczyły tymi wszystkimi achami i ochami kontynuowała:

- Ale żeby wyjść musimy sie do tego dobrze przygotować. Wiec po pierw.....

Tego co mówiła dalej, to już Mrówek za bardzo, a tak po prawdzie to w ogóle, nie słyszał. Jak już się wyhurował, zaraz potem .....odpłynął z sali: już był w lesie ( choć jeszcze nie wiedział za dobrze, jak ten wygląda), już oczyma wyobrażni odkrywał ( choć nie za bardzo jeszcze ustalił - co?) , już wynajdywał ( ale jak i po co?) .To wszystko nieważne-  ważne było to, że to wszystko było doniosłe i wielkie i niespodziewanie i przełomowe i.....tchu nie starczy, żeby wymienić..... Tak sie przy tym zasapał, zmęczył.... Na szczęście zabrzmiał dzwonek i miał czas, żeby odetchnąć. Ale już nie ochłonął......    Przypadkiem tylko zauważył, że Czułek taki jakiś nijaki, jakby go coś w odnóże ugryzło.

- Co jest?- zapytał  go zdziwiony

- E tam - odpowiedział Czułek jeszcze smętniej zwieszając głowę- trzeba będzie dużo tuptać aż odnóża zabolą, będzie gorąco, albo zimno. E tam- zakończył i z rezygnacją machnął odnóżem.

- - E tam , e tam- przedrzeźniał kolegę  Mrówek- znowu marudzisz  skrobku jeden- zakończył i rozzłoszczony odwrócił się i wyszedł na korytarz.

Przez cały tydzień żył  w innym wymiarze. I teraz, kiedy już nadszedł ten dzień, kiedy on i wszystko gotowe, te guzdrały i ta ślimacza Pani Klara…

- Au - jęknął  z bólu, w odnóżu zapiekło. A tak , wyrżnął sie .... Rozejrzał zdziwiony, że wszyscy już w sali, że już gotowi i tylko czekają na niego. Szybko podbiegł, stanął z Czubkiem w ostatniej parze. Jeszcze ostatnie przygotowania poczynione przez Panią Klarę ( a wynikały one z wieloletniego doświadczenia)

Więc rzecz pierwsza- silny pajęczynowy sznur za który mrówczaki miały się trzymać, a to miało zapobiec ewentualnym zagubieniom, pozostawieniom, oddaleniom  i wszelkim innym tego rodzaju katastrofom. Jako doświadczony pedagog z powołania (dosłownie z powołania: pewnego razu Królowa widząc ją z za( po)wołała  i rzekła: Będziesz uczyć mrówczaki i tak już zostało) wiedziała, co to oznacza  wyjście z podopiecznymi na zewnątrz. Mimo wielu lat pracy wciąż nie potrafiła pojąć skąd  w tych małych istotach tyle  zapału i energii, że kiedy ona już ledwie żywa, one dopiero się rozkręcają: to tu, to tam, wszędzie dookoła, że oczy nie nadążają...... Przecież w życiu to jest tak, że w małym kubku zmieści się mniej niż w dużym dzbanie, i szybciej idzie kubek osuszyć. A tu akurat wszystko na odwrót..... Ot  paradoks, którego do dziś rozgryźć nie zdołano ( zadanie godne naszego Mrówka- kto wie, może podoła?)

Recz druga- ustawienie  wszystkich w należytym szyku tak, aby mieć wszystkich pod czujnym spojrzeniem- logika  w takich sytuacjach nakazuje, aby istoty obdarzone nadzwyczajnym temperamentem i przez to stanowiące źródło największych kłopotów ustawić strategicznie blisko siebie. Dzięki temu rozumowaniu na czoło kolumny została zaproszony Grubek, co oczywiste, nie spotkało się z aprobatą niektórych członków ekspedycji z mrówką Misią  na czele ( Psze  Pani potocznie zwaną od ciągłego pszepaniowania zarówno na zajęciach jak i poza nimi). Swoje niezadowolenie wyraziła jak zwykle fochem nr 3, który wyrażał się miną,  jaką mają niektórzy po spożyciu soku z cytryny albo gorzkiego lekarstwa na ból związany z porostem włosów.

- Grubek   w przeciwieństwie do was nie wychodzi z mrowiska po raz pierwszy, był już tam wielokrotnie, więc wie co i jak. Będzie was prowadził, a mi będzie łatwiej- tym wyjaśnieniem próbowała stłumić ewentualne bunty, a przy okazji dowartościować Grubka w nadziei, że ten w poczuciu odpowiedzialności powierzonego sobie zadania wstrzyma się od ewentualnych prób stwarzania problemów swoją osobą.

Jeszcze tylko ostanie poprawki, rzut oka na grupę, czy wszystko w porządku, wszyscy na miejscach, porozumiewawcze spojrzenie z Panią Reną - poprzedniczką Pani Klary na tym stanowisku ( emerytka bo emerytka, ale przydać sie może- co dwie głowy to nie jedna, a dwie pary oczu zawszeć lepiej widzą) .A więc skoro wszystko gotowe, wszyscy w blokach startowych, jeszcze tylko sygnał i wiooooooooo......można ruszać ( choć gdzieś tak w głębi odwłoka czuć lekkie ssanie-zapowiedź kłopotów. Nigdy wcześniej tego nie było........ )

Początek wycieczki była zadowalający, przynajmniej dla Przewodniczki Klary. Grupa karnie poruszała sie po podziemnych  korytarzach 7 i 6 poziomu dobrze zresztą wszystkim znanych, bo to na nich mieściły się szkoła ( na 6) i ich noclegownia ( na 7). Poruszali się więc po nich codziennie. Szli więc i szli, przechodzili kolejne korytarze kolejnych poziomów,  a one wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Nic się nie działo.

      Dopiero po pewnym czasie, ani długim ani krótkim, ale wystarczającym,  żeby Czułek i niektóre inne mrówki , jak na przykład Misia , zaczęły narzekać ,że odnóża bolą, że tchu złapać nie można (  niby nie można, ale na narzekanie to skądś ten oddech łapały!). Kiedy narzekania zaczęły robić się juz nieznośne, pani Klara, żeby położyć temu kres, zarządziła krótki postój, czym zirytowała Mrówka, dla którego był on tylko i wyłącznie  stratą czasu- on aż rwał się na powierzchnię. Jak to zazwyczaj bywa, krótki postój zaczął stopniowo przeradzać sie w dłuższy. A to jeden wyjął prowiant i zaczął go szamać- przecież nie skończy i nie odłoży niedojedzonego suszonego skrzydełka muchy do plecaka!.  Drugi zaś gasi pragnienie wyciągiem z kory dębu i za skarby świata nie może przerwać ,dopóki nie skończy-  bo się zakrztusi. Tamta z kolei, Piknia jak się nie mylę, zaczęła kosmetyką czułków- musi i koniec !

  W Mrówku złość buzuje jak woda w czajniku i gotowa zaraz wykipieć. Wreszcie ponaglani przez Panią Klarę, która też zaczyna powoli tracić swoją przysłowiową  pedagogiczną cierpliwość , marudząc i utyskując zaczęli się zbierać. Jako ostatni (czemu nas to nie dziwi?) swoje miejsce w szeregu zajął Czułek . Ale nawet jak ruszyli jeszcze się z tęsknotą  oglądał, na co , doprowadzony już do granic wytrzymałości , Mrówek zaczął poszarpywać kawałek sznura za który współtrzymali.

Droga zaczęła  sie powoli zmieniać. Byli coraz bliżej powierzchni, więc korytarze zaczęły stromiej  piać sie w górę i  trzeba więc było mocniej zaprzeć sie odnóżami a tuptanie wymagało większego wysiłku. Nawet Mrówek zaczął posapywać, a zdarzyło się , że idący na czele Grubek stanął na chwilę, by otrzeć krople potu z czoła.

W korytarzach jakby pojaśniało- nie wiedzieli wtedy jeszcze,  że jest to skutek tego ,że zaczyna już docierać światło słoneczne.

Tu musimy sobie wyjaśnić, że głębiej ,pod ziemię ,nie docierają promienie słoneczne. Żeby więc nie było ciemno, jak nie przyrównując w babcinym składziku ,mrówki hoduja żyjątka jeszcze mniejsze niż one. Nazywają się one  bakteriami , a maja tę zdolność, iż potrafią świecić. Żyją one sobie na  ścianach mrówczych tuneli i święcą. Rzecz jasną nie świecą tak, jak słońce czy lampka,  słabiej niż księżyc czy gwiazdy, tak tyci tyci, lecz mrówkom to wystarcza, żeby na siebie nie wpadać. Zresztą. W razie, gdy dobrze nie widzą, posługują się czułkami, którymi obmacują teren wokół, by sie upewnić, że wszystko jest w należytym porządku i tam gdzie trzeba.

Tak więc mrówczaki zbliżały sie do miejsca, gdzie pierwszy raz w swoim życiu, miały ujrzeć promienie słoneczne. A te , chyba też nie mogły się doczekać tego spotkania i wychodziły im naprzeciw. Najpierw w postaci delikatnej jasności, która zaczęła stopniowo zajmować miejsce półmrokowi panującemu niepodzielnie w korytarzu. Ale robiła to z jakąś nieśmiałością i niepewnością , gotowa w każdej chwili się cofnąć i schować, uciec. Dopiero z każdym kolejnym krokiem nabierała pewności i mocy, by w końcu przerodzić się w lekką łunę,  z której co i rusz wyrywały się , jak niesforne dzieci z szeregu, promienie- wybiegały i.. zawracały, jakby przywoływane do porządku. Właśnie jeden taki wyskoczył zza rogu korytarza do którego właśnie dochodzi . Już Grubek przekroczył te niewidzialną granicę mroku-światła, na jego odwłoku promyk zatańczył hołubca, a on przez chwilę zajaśniał jak meteor nim spłonie. Oto znikają w nim juz pozostali. Dochodzi już i Mrówek jeszcze trzy tupnięcia, dwa....jedno...już wchodzi

-  Au !!!!!!!!!!piecze!!!!!!!!!!!!parzy!!!!!!!!!!boooooooli!!!!- ciszę korytarza rozdarł ryk tak straszliwy, że z pewnością dotarł pod niebiosa, a i w najgłębszych głębokościach tego mrowiska z całą pewnością był słyszalny. Pani Klara stanęła jak wryta, próbując ocenić kto? gdzie? dlaczego?

- ratunku!!!!! boli!!!!!!!- dobiegało gdzieś  z tyłu. Wiedziona odruchem wykształconym przez lata praktyki i doświadczeń wszelakich,  tych wszystkich różnistych i najdziwaczniejszych , z których większość innym nawet nie postała by  głowie, zrobiła błyskawiczny obrót i wystrzeliła do biegu. Tylko odwłok przez chwile zatańczył. I już była tam gdzie trzeba. Szybkie spojrzenie i ocena sytuacji, a wyglądała ona dość nieciekawie. Oto Mrówek drze się wniebogłosy i miota w uścisku Pani Reny. Ta choć leciwa, to uścisk ma iście stalowy, mimo szarpania, machania odnóżami, rzucania głową na wszystkie strony  , trzyma dzielnie i  nie puszcza.

- Boli!!! Piecze! - wrzeszczy Mrówek wniebogłosy , a z oczu , jak z fontanny płyną, nie nie płyną- tryskają łzy.

Już wszystko jasne, nic wyjaśniać nie trzeba, doświadczenie mówi, co się dzieje. Nie przymknął oczu wychodząc zza rogu i słońce poraziło oczy. Szybki ruch do plecaka i już trzyma zawiniętą w liściu klonu podręczną apteczkę. Jeszce chwila i już ma dzbanuszek ( z kwiatu dzbanuszkowca) z jakąś papką o dziwnym kolorze i konsystencji, że już a zapachu nie wspomnę ( stojący w pobliżu, łącznie z Panią Klarą i Reną zaczną wkrótce kichać, jakby pieprzu powąchali). Ale nie o kolor i zapach tu chodzi. Wkrótce szybkimi i sprawnymi ruchami, korzystając z tego, że Mrówek w uścisku Pani Reny jest skutecznie unieruchomiony, nakłada tę dziwną papkę na oczy Mrówka i zakłada opaskę z liścia.

- Gotowe-powiada z ulgą i zwracając sie do Mrówka, żeby go uspokoić - za chwilę powinno przestać piec i ból ustąpi. Ale dlaczego nie zamknąłeś oczu, przecież tłumaczyłam- pytam jakby zdumiona.

Mrówek starając się opanować , pochlipując i  głosem stłumionym, jakby łzy  nie pozwalały mu mówić, starał się wyjaśnić:

- Bo ja psze Pani- tu przerwał na chwilę, jakby zbierając się na odwagę, albo opanowując ból-bo ja wtedy na lekcji...... ja wtedy sie zamyśliłem i.... nie uważałem- zakończył i jakby ze wstydem opuścił głowę i zwiesił smutno odnóża.

- Acha- odrzekła Pani Klara jakoś nie zdumiona- nie słuchałeś  na lekcji . ..To teraz lekcja przyszła do ciebie.  I, jakby z pewnym przekąsem ,dodała-Czasami przez ból wiedzie droga do mądrości. Zapamiętaj to sobie Panie Odkrywco.

       Nauczka nauczką, ale problem pozostał. Nic nie widzący Mrówek niespecjalnie nadał się do dalszej wycieczki. Z drugiej strony nie sposób go było odesłać: sam nie wróci, a dać mu kogoś do opieki też nie mogła. Rada nie rada zdecydowała się brnąć dalej, nie wiedziała wtedy jeszcze, że im dalej, tym będzie gorzej.

   Postanowiła ruszyć dalej, a opiekę nad niewidzącym Mrówkiem  powierzyła Czułkowi. Ten starał się jak mógł, ale podołać nie potrafił. Co i rusz dochodziło do mniejszych czy większych katastrof. Zaraz po wyjściu z mrowiska nasza nieszczęsna ofiara potknęła sie o coś upadając tak nieszczęśliwie, że przy okazji pociągnęła za sobą Czułka, a ten starając sie utrzymać w pionie wpadł na idących  przed nimi, a ci na następnych i kolejnych…. Skutkiem tego upadli prawie wszyscy rwąc przy tym sznur, który  skutecznie pełnił swą rolę od lat wielu i nigdy nie spotkał się z takim  traktowaniem …  Ponownie był w użyciu  węzełek Pani Klary z medykamentami wszelakimi, trzeba było obmyć i obandażować pościerane kończyny Mrówka, a inni też ucierpieli. Trochę to  czasu zajęło, wreszcie wszyscy się jako tako pozbierali, sznur związano i można było ruszyć w dalszą drogę.

            Gdzieś tak około południa dotarli wreszcie na niewielką polankę w lesie. Tam to Przewodniczka  Klara zarządziła długo wyczekiwany postój. Wszyscy byli już a lekka skonani, a i dotychczasowe przejścia nie wpłynęły korzystnie na niektórych członków wyprawy.  Wśród nich był, jak się zapewne niektórzy domyślają, Czułek. Z bolącymi od długiego tuptania odnóżami, dodatkowo  poturbowany i posiniaczony  w czasie zbiorowego upadku, a , jakby i tego nie było dość, obarczony pilnowaniem i niańczeniem Mrówka, który wcale nie był pokornym podopieczny, miał naprawdę wszystkiego dość. Kiedy więc ogłoszono przerwę, odetchnął z ulgą mając nadzieję, że zdoła wytchnąć, podjeść co nieco i , choć  przez chwilkę, zająć się tylko własnymi pokrzywami. Kazał więc Mrówkowi usiąść, co pozwoliłoby mu spuścić go z oka na chwilę, bo i cóż może się przydarzyć komuś, kto siedzi. Będąc przekonanym ,że Mrówkowi nic nie grozi, zajął się masowaniem swoich obolałych odnóży. I kiedy już właściwie kończył, a jego ciało już już pogrążało  się niemalże w błogostanie, ciszę polany rozdarł przeraźliwy krzyk.

- Ratunku!!!!! Piecze!Pomocy!- rozlega się gdzieś z boku. Czułek pogrążony we własnych myślach i w wiadomym błogostanie, przekonany ,że Mrówek siedzi bezpiecznie obok , nie zwrócił w pierwszej chwili na wołanie uwagi. Kiedy jednak krzyk nie ustawał, a tumult na polanie zaczął narastać, zirytowany spojrzał w kierunku w którym to zamieszanie się rozwijało. Spojrzał i...zamarł. Ujrzał bowiem coś, co nie powinno mieć miejsca. Po polanie biegał wrzeszczący Mrówek, a że nic nie widział co chwila na kogoś wpadał. A że przy tym machał odnóżami na wszystkie strony łapiąc się i drapiąc po odwłoku, to i niektórym się przy tej okazji nieźle oberwało. Na szczęście Pani Klara z Panię Reną szybko zaprowadziły porządek. Jak się potem okazało z opowiadania  Mrówka, ten nie mógł usiedzieć na  miejscu wskazanym mu przez Czułka. Nudząc się i nic nie widząc postanowił sie przesunąć się  delikatnie w kierunku, z którego dochodził go słodkawy zapach. Pomyślał ,że jak będzie sie powoli przesuwał to ani sobie, ani nikomu innemu krzywdy przecież nie zrobi. I pewnie tak by było, gdyby nie jedna przeszkoda, której przewidzieć, a mając zasłonięte oczy - dostrzec nie mógł. Ta przeszkoda , która pojawiła się na jego drodze. nazywała się : pokrzywa. Przesuwając się ostrożnie przed siebie w pewnej chwili usiadł na jej liściu. Poczuł gwałtowne pieczenie- i to była ostatnia rzecz  którą pamiętał. 

To była kropla, która przepełniła czarę, cierpliwość Pani Klary się wyczerpała. Obwieściła więc wszem i wobec, że przerywa wycieczkę i zaraz po zakończeniu przerwy wszyscy wracają do mrowiska. Trzeba przyznać, że jakoś nikt nie protestował...

A Mrówek?

Mrówek po powrocie musiał się , przez jakiś czas pokurować. Miał czas na przemyślenie pewnych rzeczy i trzeba oddać mu sprawiedliwość, że ten czas dobrze wykorzystał. Dokonał pierwszego samodzielnego odkrycia. Odkrył bowiem, że warto czasem słuchaćco mówią  inni…Nawet jeżeli to są starsi, może dzięki temu uniknie się niezbyt miłych dla siebie doświadczeń.

I  coś  jeszcze.....

Ale to, to już inna bajka......

Co to jest szkoła albo inaczej: trudna droga...
Autor: mrsywis
Tagi: szkoła  
07 maja 2015, 16:34

 

 

II Co to jest : Szkoła albo inaczej: trudna droga dorastania

Minęła trochę czasu...

A jak mija trochę czasu, wszystko co małe- rośnie by stać się większym.....

I jeszcze większym , i jeszcze

Wreszcie- by stać się dorosłym...

Tak było i z Mrówkiem- rósł...rósł  ... rósł

Ale w życiu nie wystarczy tylko rosnąć, by być większym....a może jeszcze większym...

Jest jeszcze coś ważniejszego: TRZEBA DORASTAĆ

Dorastanie to nie tylko stawanie się większym, to również stawanie się mądrzejszym. Rośnie się w.....dorasta się do...

Do rośnięcia potrzeba tylko czasu, picia i jedzenia i nie trzeba się wysilać.

Aby dorosnąć trzeba stawać się mądrzejszym: więcej wiedzieć, rozumieć, czuć i to sie samo nie stanie...... Dlatego może niektórzy nie lubią dorastać. Ale nie  Mrówek  -on  przecież chciał być wielkim odkrywcą  i wynalazcą w mrowisku, a więc musiał...

Samemu trochę trudno dorastać, tak jak trudno czasami unieść coś co jest za ciężkie i trzeba pomocy, to  tak jak zrobić pierwszy krok, jak nie wiadomo , jak to zrobić- ktoś musi podtrzymać - wtedy bezpieczniej- nawet jak zrobi się fik, to ktoś podmucha w kolanko i przestaje boleć...

Dlatego kiedyś wymyślono szkołę- miejsce gdzie też uczą dorastać, choć ma parę , niestety, wad: zawsze jest nie w porę, a i droga do niej zawsze daleka...Mrówek też miał daleko do szkoły, na tyle w każdym razie daleko, że nim do niej doszedł, to się nieźle zmęczył... Pora zresztą też nie była odpowiednia, bo:

Po pierwsze : tego dnia miał akurat inne plany: zamierzał właśnie sprawdzić, co znajduje się za czwartym zakrętem siódmego korytarza piątego poziomu

Po drugie: musiał wcześniej wstać , na co ABSOLUTNIE, nie miał ochoty, ponieważ wczoraj do późna , mimo ,że kazano iść do łóżek, rozważał trudne zagadnienie tego, co by się zdarzyło, gdyby się nie zdarzyło , choć zdarzyć się powinno ...

I po trzecie: nikt, a już szczególnie wybitne jednostki- a za taką się uważał- nie lubią, jak im się  mówi, co mają robić. Jak mówi stare porzekadło mrówek: karz mu biegać, jak chcesz żeby usiadł...

Ale jak mus to mus- cóż było robić. Zarzucił tornister na plecy, zwiesił głowę, na oblicze wrzucił focha nr 3  i ruszył....

Jeszce  stanął na progu przed salą- choćby jeszcze o chwilkę odsunąć od siebie to brrr....

Jednak zdobył się na odwagą, bądź co bądź- przyszłemu odkrywcy i wynalazcy takie słabości nie przystoją. Więc spiął się w sobie, minę zrobił, jak nie jeden przed wejściem do dentysty lub na zastrzyk i.....

Wreszcie przekroczył......

Rzut oka w prawo.....

rzut oka w lewo.....

czy aby coś sie nie czai, nie czyha?

Spokojnie, wszystko w normie, czyli jak to w szkole, : szurum burum, rwetes, wszystko w ruchu, świat wiruje , kto oszalał,  kto tu był tu przed chwilą -teraz już w przeciwnym rogu?

- Też jesteś tu nowy?- dobiegło go ledwie słyszalne pytanie. Drgnął zaskoczony, spojrzał do tyłu. Przecież tam już patrzył- nikogo nie było. Po chwili dopiero zza drzwi wyłoniło się takie małe co- nieco, nie dość że mizerota, to jeszcze skulona jakby w kulkę.  Czułki oklapłe, jeden to wisiał, jakby złamany.

   - Ja też tu nikogo nie znam....- podjęło to cosik po chwili- jestem Czułek- zakończyło prezentację spojrzeniem  zbitego psa.

- Mrówek- odrzekł nasz bohater wzruszając  ramionami. Po czym odwrócił sie  i ruszył w głąb sali lekceważąc tym rozmówcę i dając tym do zrozumienia, że nie widzi dalszej możliwości prowadzenia rozmowy.

- Czy mogę z tobą...- dobiegło go po chwili  zza pleców, lecz dalszej części już nie dosłyszał.

Nie uszedł jednak daleko, kilka człapnięć odnóżami zaledwie, kiedy niespodziewanie ze środka sali rozległo się  zawołanie tak donośne, że nikt nie miał wątpliwości, że ten, kto je wydał, nie pozwoli sobie w kaszę dmuchać:

- Cisza- i po chwili, jakby dla podkreślenia powagi rozkazu powtórzone - cisza ma mi tu być.

Wszyscy, w tym i Mrówek - rzecz oczywista, zamarli i spojrzeli w kierunku, z którego dobiegło ich wołanie. Jak się okazało głos należał do osobnika, który samym swym wyglądem potrafił wzbudzić respekt: głowa duża że hoo, a na niej czułki, takie jak u niektórych odnóża, no i ten odwłok- taki długi, jak niektórzy ze zgromadzonych w całości niemalże.

- Grubek  jestem- przedstawił się osobnik , świadom wrażenia jakie wywołał- drugi raz już zaczynam w tej klasie...- przerwał dumnie podnosząc wzrok i wyzywającym spojrzeniem potoczył po słuchaczach- więc wiem co  i  jak. No to jakby ktoś chciał mi tu poszurać to ...- nie dokończył, podparł się odnóżami pod boki  i spojrzał tak ,że wszyscy ,chociaż nowi i pierwszy raz, od razu domyślili się co to jest to << to>>

A teraz siadać i nie gadać, bo zaraz się zacznie- i jakby dla dania przykładu odwrócił się i rozparł władczo  i wygodnie na pierwszy miejscu środkowego rzędu.

Wszyscy potulnie opuścili czułki i każdy zaczął szukać dla siebie miejsca tam , gdzie akurat było wolne. Czas zresztą był po temu najwyższy, bowiem bocznym wejściem, którego Mrówek wcześniej nie zauważył, weszła do sali jakaś dorosła, by nie rzec: stara mrówka. Zajął więc Mrówek najbliższe wolne miejsce, tak jakoś wyszło, że było przedostatnie w środkowym  rzędzie. Po chwili usłyszał, ze obok ktoś się dosiada, lecz nawet nie spojrzał, nie był zainteresowany. Rozglądał sie po sali, a szczególnie interesowało go, kim jest ta stara mrówka., która przed chwilą weszła. Już wkrótce jego ciekawość miała zostać zaspokojona.

- Dzień dobry- przywitała sie jak grzeczność nakazuje- Jestem Pani Klara  i będę waszą Przewodniczką ( tak u mrówek nazywa się nauczycielki) -tymi słowami przedstawiła się  wyjaśniając przy okazji co tu robi

Co było dalej?  A tego to juz Mrówek nie usłyszał. Wiedząc kim jest i po co tu jest wspomniana stara mrówka , stracił całkowicie zainteresowanie dalszymi jej poczynaniami. Żeby sie więc dalej nie nudzić wrócił do problemu Tego arcyważnego PROBLEMU,  który mu w nocy spać nie dawał czyli: co by się zdarzyło, gdyby się nie zdarzyło , choć zdarzyć się powinno ...

A może to było coś innego. Może: co będzie jak  nie spadnie to, co do góry poleci. Albo to: jak rozplątać coś, co wcale poplątane nie jest. Dziś  już tego  nie wiadomo. Zresztą jak to mówią: u myślicieli to sto koni ( a może słoni?) na raz po głowie goni i nie wiadomo którego łapać za grzywę. To i tak bez znaczenia . Pewne jest to, że tak się w swych myślach pogrążył, że o bożym świecie zapomniał. Dopiero jakieś poszturchiwania w bok  i posykiwania przywróciły go do rzeczywistości:

- Mrówek, Mrówek- posykiwało coś z prawej strony, a towarzyszyło temu szturchnięcie. Wstrząsnął się jak pies grzywą wychodzący z wody, mrużąc oczy rozejrzał się zaskoczony, gdzie to  on niby  jest? Po chwili nadpłynęło zbawienne przypomnienie: szkoła.

- Mrówek- szept z boku stawał się natarczywy. Spojrzał : a to ten  mikrus jak  mu tam? Czo...?Cza..? Cze..?  Czułek!     Uff!

- Co?...Jak....? A tak.....Ale co ja???- wyszeptał zgoła zdezorientowany nie wiedząc, czego od niego chcą. I to w takiej chwili!   Kiedy już był tak blisko...

- A witamy, witamy wśród przytomnych - dobiegło gdzieś z przodu. Na szczęście tym razem szybko sobie przypomniał, kto go tak wita- Przewodniczka Klara. To jednak nic nie zmieniało  w jego sytuacji- nadal nie wiedział, czego od niego chcą. Na szczęście pomoc przyszła z prawej strony.

- Przedstaw się i powiedz kim jesteś i kim chcesz być jak dorośniesz- podpowiedział szeptem Czułek.

- No więc- zaczął niepewnie, nie wiedział jeszcze wtedy ,że nie zaczyna się zdania od :<<no..>>- jestem Mrówek przyszły największy odkrywca i wynalazca w tym mrowisku- zakończył i jak zwykle przy tego rodzaju prezentacji własnej osoby uniósł głowę, nastroszył czułki i dumnie wypiął pierś..

-cha ...cha...cha - ryknął ktoś śmiechem na cała salę, najwyraźniej wyznanie Mrówka nie zrobiło na tym kimś takiego wrażenia, jakie powinno...- też mi!!!! coś....cha...cha...cha...Odkrywca i wynalazca- a co takiego?- ktoś się dobrze bawił. Po chwili Mrówek zobaczył kto: to ten wielki- Grubek

- A co ten odkrywca odkrywa? Zdechłą muchę pod liściem- nie ustawał w kpinach Grubek- Wynalazca: wynajduję w lesie drogę do mrowiska jak się zgubi.....cha ..cha ..cha..nie, nie mogę- i jakby dla podkreślenia, jakie to niby śmieszne , zaczął sie kiwać na boki, że niby zaraz upadnie , że to niby ze śmiechu.....

Po chwili zresztą przestał pod wpływem wzroku Pani Klary,  w którym widać dostrzegł czające się gromy- zwiastun burzy, która nadejdzie, jak nie przestanie..

- Ach tak odkrywcą i wynalazcą- rzekła po chwili zwracając sie do Mrówka- tak...tak...oczywiście- w jej głosie można była usłyszeć zdumienie? niepewność? zakłopotanie? Zresztą mina na jej twarzy również była nietęga...

W sali zapadła zdumiona cisza.....Wcale się  nie ma czemu dziwić. Wyznanie Mrówka było bowiem nie mniej zdumiewające niż  posprzątany pokój dziecięcy albo słodki smak ogórka kiszonego......

Bo tak:

Wiadomo wszystkim, że są w Mrowisku mrówki robotnice. jak sama nazwa wskazuje są od roboty: wnoszą wynoszą, jedne zbierają zapasy, inne, jak chociażby Opiekunka Mira, opiekują się maluchami, jeszcze inne budują, i takie tam ( za dużo by wymieniać- szkoda czasu....)

Są też trutnie ( nie mylić z trutniem pospolitym, który jest od trutniowania znaczy się : chodzi i zawraca głowę:  Mama  nudzę się....boli mnie nóżka.....beeee ...beeee a Asia to mi zabrała klocek....beeeee... tata pić mnie się chce... itd...itp.....przez cały okrągły dzionek.....). Trutnie w mrowisku mają swoją rolę. Opiekują się królową, pilnują porządku i są od obrony.

I oczywiście została jeszcze ta NAJWAŻNIEJSZA, czyli KRÓLOWA. Ale ta jest tylko jedna, i raczej niewiele mrówek marzy, by nią zostać, bo przecież marzenia, to rzecz piękna, ale jakaś granica rozsądku w nich też musi być: przecież ślimak nie ma co marzyć, że w sprincie wygra z zającem. Albo żabą, że zaśpiewa piękniej od słowika. Slimaczenie to nie sprint, a rechot nie aria!!!!!

Ale żeby mrówka była odkrywcą czy wynalazcą? A o tym jak mrowisko mrowiskiem , a mrówki mrówkami , a o tym ., jak świat długi i szeroki nigdy nie słyszano...

Nie słyszała również i Pani Klara jak żyje, a żyje już trochę i wcale niemało ( lecz sza z tym wiekiem, mrówki płci żeńskiej, też nie znoszą tego tematu).

I dlatego zamilkła wielce stropiona, nie bardzo wiedząc co rzec.. Ponieważ nic nie przychodziło jej do głowy i  trzeba było  rozładować niezręczną ciszę jaka zapadła w sali postanowiła porzucić ten temat i pójść dalej...

- Dziękujemy ci Mrówku- powiedziała słodko szczęśliwa, że już za chwilę będzie to miała z głowy-  teraz poprosimy twojego kolegę  o parę słów po sobie- zakończyła szczęśliwa i dumna z siebie, że wybrnęła z sytuacji wydawałoby się - bez wyjścia . << Kanclerska głowa>> pomyślała o sobie z odrobiną skromności...

W tej chwili rozległ się dzwonek, Pani Klara chyba nigdy się nie dowie- przed czym ją uchronił....

Ale to już inna bajka....

rozdział I
Autor: mrsywis
Tagi: początek  
06 maja 2015, 19:22

 Jak to się bajki zaczynają?

Dawno, dawno temu, za górami , za lasami…?

Ale nie u nas….

U nas będzie:

Byłlas- ale nie jakiśtam dziwny, tajemniczy, straszny.

Ten byłtaki zwykły, jak to las. Jak ten co może rośnie w pobliżu Twojego domu, o tam , za rzeczką, lub łączką, czy teżz drugiej strony drogi za tymi zielonymi pagórkami. Na jego skraju kilka brzózek białych, paręz nich pochylonych krzywo w stronędrogi, żeby poprzeszkadzaćtrochętym, co będąniąjechali- ot tak z nienacka pacnąćgałęziąw twarz albo zaskrzypiećna karoseriiZa nimi krzaki jeżyn, mogąbyći maliny-bez znaczenia, ważne ,żeby dzieciaki co przyjechały z miasta do babćna wakacje mogły tu zabłądzić, podrapaćkolana a i przydałoby sięporwaćprzy okazji spodnie- a co!- niech babcia ceruję, co sięma wieczorami nudzić!

Bezwzględnie musząbyćw tym lesie pokrzywy. Dziewczyny je baaaaardzo   lubią!- przecieżtak, skaczą, pląsająpiszcząi drąsięw niebogłosy z radochy jak sięz nimi zetkną! Dobra, porwaliśmy jużspodnie, trochęsiępodrapaliśmy, poparzyliśmy więc pora głębiej w las a tam.wiecej drzew. acha, jak kto cykor, dalej nie musi i może wracaćdo babuni. Nie? No to hajda dalejże w drogę…

Ach te drzewa, to dopiero, różne, różniste:  te patrz tutaj, jakie pokręcone na wszystkie strony, jedno to tak rośnie, jakby w pewnej chwili sięrozmyśliło  i zmieniło kierunek, o a tamto: jużna górze zdecydowało sięnagle przytulićdo sąsiada? A co na nich tam rośnie- a to liście- do wyboru do koloru: od zielonych po czerwone; a to co strasznie kłuje- to igły sięnazywa ( ale to nie te do szycia)

- Au…bęc- hej uwaga na to co pod nogami, tu nie miasto i nie ma równiutkich chodników, tu zawsze korzeńmoże złapaćza nogę, albo leszczyna podstawi haka i jużgotowe-złapałeśzająca*i kolano otarte. Spoko, od tego sięnie umiera, wymasowaliśmy kolan, .łokiećzałataliśmy pierwszym lepszym liściem .

O! jaki ładny grzyb! Czerwony i na dodatek białe kropki. Ładny, ale groźny- to muchomor, lepiej go zostawmy, niech sobie rosnie, pewnie do czegośjest potrzebny skoro rośnie. Że co? Dziwnie sięnazywa- muchomor- bo niby co- muchy go jedzą?

A co tu tak pokopane, poryte, powywracane? Tu były dziki na śniadanku, główne danko: żołędzie świeżo wygrzebane. Patrz .patrz , tam na dębie, takie rude z długa kitą, szybko pomyka, jak niektóra pani od fryzjera. To wiewiórka . Może ze śniadankiem dla wiewiórczaków?

A czujesz ty zapachy mniej intensywne od skarpet od tygodnia z zapomnienia chowanych pod łóżkiem? Jeśli tak to wciągnij  głeboko   powietrze to poczujesz świeży zapach żywicy to na tym  świerku obgryzionąkorą- pewnie to łośskubnął  tu co nieco na przekąskę…

I proszę-  tak sobie gadu gadu  i dotarliśmy na miejsce. Oto strumyczek płynie sobie z wolna, bo gdzie teżsięma spieszyć. Przecieżleśne jeziorko do którego wpływa nigdzie nie ucieknie, zaczeka na niego. A i te wierzby pochylone, teżnigdzie sięnie wybierają, stojątu jużod tak dawna, że jużim sięwzrok pogorszył, bo coraz niżej się  pochylają  nad wodą, żeby sięprzejrzećw jeziorku. Obok nich duży klon, widać,że jeszcze młody, jaki nadęty i pewny siebie pnie siędo góry, jeszcze go wiatry nie pochyliły……

Widzisz oto między nimi ten kopczyk?

Tak , to mrowisko.

Jak te igły siętam ,,zeszły? Nie głuptasie , nie zeszły się, to tylko    u dzieci  wszystko: <<samo się…>>  To mrówki je zniosły wraz z patykami, liśćmi, i wszystkim czym las obdarzył, a co przydało siędo budowy ich domu.

To właśnie w tym mrowisku wszystko siędziałooj działo siędziało

II Jak to było z tymi narodzinami albo inaczej : katastrof przyszłych zapowiedź

W trzynastym kokonie siódmego rzędu cośsiędziaćzaczynało, cośzaszeleściło, zatrzeszczało.

Opiekunka rzędu- Pani Mira- uważniej nastawiła czułki na dobiegające jądźwięki,a kiedy siępowtórzyły, rozejrzała sięchcąc zlokalizowaćich źródło. Jużpo chwili była pewna.

<< Och nie , tylko nie on- pomyślała z przerażeniem rysującym sięna obliczu- co będzie tym razem?>>. Ale rada nie rada musiała iść, taka jej rola zazwyczaj wdzięczna i radosna. Bo czyżmoże byćcośradośniejszego od powitania na tym świecie nowej mrówki, bycia świadkiem , i towarzyszem a czasem pomocnikiem, jej pierwszych kroków na tym świecie, pierwszych zadziwień, tego pierwszego spojrzenia:<< Oto jestem, co dla mnie los niesie…>>

Ale nie tym razem…Tego co sięwiązało z tym przypadkiem nigdy jeszcze nie doświadczyła, a i nie słyszała, żeby jakaśinna w historii mrowiska Opiekunka doświadczyła, a nie była przecieżnowicjuszką- te czasy dawno temu minęły, była chyba przy narodzinach większości mrówek z tego mrowiska. Tu od samego początku, czyli od jaja były same problemu- jużpierwszego dnia, kiedy doglądała nowo dostarczonych jaj, obchodząc rząd sprawdzała, czy wszystkie nienaruszone, niektóre przetarła z brudu, inne poprawiła w ustawieniu, nagle patrzy: puste miejsce. Co jest ? Niemożliwe, przecież  dostarczono wszystkie. Kradzież? Bzdura, takie rzeczy sięnie zdarzają. Kiedy tak stała z zafrasowania pocierając czułki dobiegłja odgłos ni to toczenia się, ni to postukiwania. Początkowo zajętąpróbąrozwiązania zagadki niespodziewanego zniknięcia jajeczka, nie zwróciła nańuwagi , ale kiedy ten odgłos sięnasilałi zacząłsięprzesuwaćw jej kierunku a że  dostrzegła równieżruch w sąsiednim rzędzie, zaintrygowana poszła w tamta stronęi znalazła rozwiązanie tajemnicy. W przejściu ósmego rzędu jakby nigdy nic toczyło sięzaginione jajeczko, ale żeby siętylko toczyło, można by całąrzecz uznaćza jakiśprzypadek, wybryk losuAle gdzie tam tam !  Toczyło sięraz wolniej, to szybciej, na chwilęsięzatrzymywała wirując , jak bąk wokółwłasnej osi, podskakiwało i hajda- znowużdo przodu. Gdy pobiegła do przoduby je schwycićto nawet przyspieszyło i próbowało skręcić- przysięgła by, że chciało siębawićw ganianego. Złapała je jednak i odniosła na wyznaczone miejsce. O cały zajściu  chciała w pierwszym odruchu opowiedzieć, lecz po głębszym zastanowieniu zrezygnowała. Przecieżuznano by, że zmysły postradała- jajeczko bawiące sięw ganianego- teżmi historia, kopiec by sięjeszcze zawaliłod śmiechu, który przetoczyłby siępo korytarzach mrowiska. Zresztą- może to tej jeden jedyny raz?

źniej zrozumiała, jak płonne to były nadzieje, bo harce jajeczka wcale sięnie skończyły, a przeciwnie z każdąnastępną,, wyprawą”dawała sięnabieraćhardości: szybciej, i wyżej i skoczniej, a ona nie dość,że sięmusiała naszukać, nabiegaćnanosićto jeszcze te nerwy- co to będzie , jak się,sama myśl mroziła od czułków po koniec odwłoka-stłucze. Wstyd i sromota! cośtakiego, jeszcze nigdy w tym mrowisku nie miało miejsca.

Kiedy wykluły sięlarwy, tego to jużnie da sięopisać.  Wiadomo- larwy jak to larwy szybko rosnąto i dużo trzeba je karmić, roboty w dwój- a nawet w trójnasób. Nie dość, że trzeba sięuwijać, to jeszcze ta trzynastka, kto powiedział, że larwy nie mogąsięporuszać- wszystkie inne -może i tak, ale nie ta nie ta!!!!!!! Jakby mało było tego że żarła jak smok, to rosła  jak  wszystkie inne razem wzięte, to jeszcze jąnosiło licho wie gdzie!!!. A ty jąpotem taszcz przez dwa rzędy  << Chyba rzucęto , pójdęna górę, będęgrzybów szukać, mszyce doić, komary zbierać, ale tu ani chwili dłużej>> Jednak nie mogła sięzdobyćna tęostatecznąi desperackądecyzję. Dopiero , kiedy musiała jąprzytaskaćz 12 rzędu ,na chwile przed jej przepoczwarzeniem ,powiedziała sobie : dośći poszła sięposkarżyćgłównej Opiekunce sali. Ta grzecznie wysłuchała jej żalów, po czym spojrzała jak na z lekka pomylonąpoczym

<< Tak , w twoim wieku trudno jużnadążyćze wszystkim - rzekła- dam ci młodszą  do pomocy, a po narodzeniu pójdziesz na zasłużony odpoczynek>>- zakończyła niby to z troską.

Zabolało, podziękowała za troskę, dodając, że poradzi sobie sama , pomimo wieku, zawinęła sięi wróciła do swoich obowiązków przysięgając sobie, że choćby nie wiem co- nie pęknie.<< Z wiekiem mi tu będzie wyjeżdżać, sama  z tego samego wyklucia>> -rozeźliło ja to , rozeźliło

Tak więc moment, kiedy poczwarka, poczwara raczej!!!- powitała z radością- dla niej byłto czas wytchnienia, błogostan idealny. Te dźwięki oznaczały koniec raju

Niespiesznie  poszła  do trzeszczącego kokonu, z doświadczenia wiedząc,  że maluch  będzie potrzebowałpomocy, bo jeszcze za słaby, żeby sięwyrwaćna świat samemu. Lecz ten bynajmniej nie zamierzałczekać, ażkośmu przyjdzie z odsieczą, więc kiedy  dotarła na miejsca, kokon byłjużprzebity i pozostało jej tylko czekaći obserwować,-co teżzrobiła, nie tylko z obowiązku, ale i ciekawości- bądźco bądźkrwi jej napsuł. Wpierw z kokonu wysunęły sięczułki, przez chwilęniby gałązkąna wietrze kiwnęły sięto w lewo a to w prawo, a potem niepewnie,  tak jak dotyka sięczegoś, co może byćgorące, zaczęły miziac-co wkoło. Najwyraźniej  rozpoznanie wypadło pomyślnie, bo za chwilę  zaświeciły w ciemności oczy uważnie lustrując dalej, przez chwilęspojrzały na Opiekunkęi chyba nie uznały w niej zagrożenia, bo przez otwór przecisnęła sięgłowa, za niąwąski tułów a na końcu światu ukazałsiębeczkowaty odwłok. Maleństwo otrząsnęło sięprychając głośno, jakby wychodząc z lodowatej przestrzeni, i nie tracąc niepotrzebnie czasu- pognało prosto przed siebie. Opiekunka Mira pogrążona w obserwacji dała się,niestety, zaskoczyć. Nim pojęła co siędzieje, nim siępoderwała do biegu mały rajzer znikałwłaśnie  u końcu rzędu kierując siędo sąsiedniego. Musiała więc szparko przebieraćodnózami, by go dopaśći odnieśćdo żłobka. Zadanie jednak  nie było takie łatwe, kiedy jużgo dogoniła i wydawało się,że jużjużgo ma ,mały uciekinier  wykonałsusa w bok, po czym podskok i znalazłsięna sąsiednim kokonie, a dalej droga była jużprosta- skok i jest na podłodze, a dalej na wprost. A tak sięzłożyło że na wprost w oddali to były drzwi na korytarz , a dalejMalec nie wahałsięni chwili, jakby wiedziony zewem świata gnałco siłi nim Opiekunce Mirze udało sięprzecisnąćdo tego przejścia- on byłjużna korytarzu. Dalej jakby prowadzony tajemniczym instynktem gnał, bez cienia wątpliwości skręciłw prawo i dopiero u drzwi komnaty stanąłprzez chwilędla złapania oddechu. Traf, ślepy los, czy zrządzenie, jak kto woli, chciał, że były to drzwi komnaty królowej, a że trwały w niej przygotowania do wielkiego balu na powitanie wiosny i stale ktośwchodził=wychodził, więc były one lekko uchylone. To oczywiste, że takiej okazji nie wolno przegapić.Zreszta i czas był najwyższ: oto zza rogu korytarza wyłoniła siebiegnąca co sił w ognóżach OOpiekunka Mira. Ujrzawszy malego zbiega przyspieszyła jeszce, jakby w jej sercw wtąpiła nadzieją, że nie jest jeszcze za późno i katastrofie zapobiec się uda. Jednak po krótkim wahaniu gromkim : << Stój łobuzie>> poderwany do działania malec dał nura w uchylone drzwi i  i oto stanął w komnacie.  

A tam ruch,  rwetes,bieganie, szuranie, a ścisk taki, że wydawało się ,że wszystki mrówki świata się tu zgromadziły. Jedne zbierały i zmiatały pozostałości po zimie: zeschłe badyle, starą trawę i kurz,który, jak wszystkim wiadomo, uwielbia wylegiwać się po kątach. Inne z kolej znosiły do komnaty świeże igliwie, płatki przebiśnieów tegorocznych co ozdabiały ściany , a w kątach układały grudki żywicy, aby jej woń napełniała wszelkie zakamarki.

Na środku komnaty na podwyższeniu, stary mrówczy obyczaj zakazuję, aby Królewski Majestat mógł stać wprost na ziemi czy podłodze,- coś takiego byłoby uchybieniem nie lada, stała Jej Wysokość Królowa .Oddawała się temu, czemu wlaśnie Królowa przed wielkim balem , oddawać się powinna- wyborem szaty. Jak wiadomo zadanie to nie lada, przy którym już nie raz zdążyła wyrzeć słynne jak ziemia długa i szeroka poprzez wszystkie czasy, morza i oceany<< Przecież ja nie mam co na siebie włożyć. Garderobiane choć dwoiły się i troiły, wciąż donosiły now i nowe, lecz Jej Wysokości zadowolić nie mogły: a ta- nie za ciasna, a ta to znowu za luźna. W tej- nie no w tej to już byłam, a to nazbyt ciemna, nie ..nie...nie... na pewno nie ta- za  jasna..... 

Tak więc  działo sie w komnacie co niemiara i tym chyba należy tłumaczyć to, że jakoś nikt, w tym również gwardziści strzegący Jej Wysokości Kapryśnośći, nie dostrzegli niespodziewanego gościa. Ten chwilowo przerażony widokiem jaki miał przed oczami zaczął tak niby z cicha i z ukrycia przesuwać się boczkiem przy ścianie, jakby chciał się stać niewidoczny, powiedzieć: << nie nie nie mnie tu nie ma>>  i najlepiej zniknąć i rozpłynąć się.... I może by się to i udało, gdyby w tym momencie do komnaty nie wparowała, była tak rozpędzona,że najzwyczajniej w świecie nie zdążyła wyhamować, Opiekunkja Maja

-.....ój ty łobuzie-  wpadając  kończyła drąc sie wniebogłosy to, co zaczęła jeszcze na korytarzu. Po czym stanęła skonsternowana, bowiem większość mrówek spojrzała w jej kierunku zaintrygowana, któż to może naruszać świętość i  chwili przygotowań Królowej do balu.

Przeraźliwy krzyk wbiegającej Opiekunki nie tylko wzbudził zainteresowanie ze strony pracujących w komnacie mrówek, za wyjątkiem garderobianych całkowicie i bez reszty pogrążonych  w usługiwaniu swej Pani.Sprawił on również, że przemykający się pod ścianą zbieg, uznał, że miejsce w którym właśnie przebywa jest złowrogie  i należy co prędzej je opuścić- i wpadł  w panikę. Od tej chwili gnała go jedynie myśl- jak najszybciej i przed siebie bez wzglądu na cokolwiek.Skutek takiej rejterady nietrudno przwiedzieć: już po paru zaledwie krokach doszło do zderzenia, a że maluch był niewielki, więc odbił się od niewidzialnej przeszkody tylko po to, by chwilę później zderzyć sie z następną, a kolejna chcąc uchronić się przed stłuczką odepchnęła go od siebie czym prędzej. Tak odrzucany,  odpychany i odbijany niczym piłeczka malec zbliżał się ku centrum komnaty, gdzie trwały nadal intesywne przymiarki. Wreszce odepchnięty przez jakąś mrówkę , która niosła jakiś koszyk wylądował w okolicach podwyższenia.Nie będąc chwytanym, łapanym czy odpychanym w tym momencie wyczuł dla siebie szansę wydostania się i czym prędzej popędził przed siebie, jeszcze tylko zerknął za siebie, aby sprawdzić jak daleko za nim jest ścigająca..... A jak stare powiedzenie mrówek głosi: patrząc daleko wstecz nie widzisz tego co przed toba o grubość paznokcia. Prawdziwość tego potwierdziła sie i tym razem. Nie zauważywszy przed sobą garderobianej dźwigającej dwie suknie uderzył wnię z cały impetem. Byc może w innych okolicznościach ni wywołalo by to żadnych następstw, ale nie tym razem.... Garderobiana odwrócona tyłem była zupełnie nie przygotowana na zderzenie, ponadto tzrymała dwie suknie z których jedną akurat podawała. zachwiała się,zawachlowała kończynami próbując odzyskać równowagę, i być może by jej się to udało gdyby nie to, że nadepnęła na rąbek trzymanej spódnicy. Dalej potoczyło się jak lawina w górach : padając potrącila sąsiadkę, ta kolejną i wreszcie ostatnia stojąca tuż obok Majestatu nie zdołała ..... i bęc w .....i..........stało sie najgorsze:.....Królowa się wykopyrtnęła.....

Zeby się chociaż tylko wykopyrnęła .....

Gdzie tam.......o co to to nie.....

Od dawna wszak wszem wiadomo, ze nieszczęścia chdzą parami, a jak są bardzzotowarzyskie i z sobą zżyte, to nawet całymi chmarami.Te ktore akurat się przydarzyły miały bardzo liczną rodzinę.

Królowa padając potrąciła najbliżej stojące, a te obciążone sukniami i zaskoczone nie mogły nie upaść.  Jakby rażone gromem, jak łany prszenicy pod nawałem wichury legły jedna na drugą. K tóras tam próbując sie utrzymać w pionie ,tak rozpaczliwie zamachał atrzymaną w odnóżach suknią, że klamra od pasa wyrżnęła wprost w Najjaśniejszą ( później mus było odwołać zapalnowane na tydzień audiencje).Zrobił się z tego  kogel mogel i groch z kapustą......pierogi z pyzami ,czy kluski z musztardą, istny galimatias Dopiero po chwili, kiedy, jak rzekłby poeta, opadł kurz nad polem bitwy, zamarłym z przerażenia mrówkom ukazał się widok pogromu. W  miejscu w którym jeszcze przed chwilą stała Królowa wznosiła się teraz bliżej nieokreślona sterta: tu rąbek sukni, tam coś co przypominało  odnóża, a miedzy nimi jakby czułki.a tam wreszcie jakby jakaś klamra.... O zgrozo...

Pierwsi z odrętwienia wydostali się gwardziści  jakby chcieli nadrobić zaniedbanie, że nie dostrzegli, nie upilnowali,więc  teraz rzucili sie ...ratować.....Jak?Gdzie ?Kogo?

- Gdzie jest Królowa- dobiegło rozpaczliwe wołanie

No właśnie : gdzie jest Królowa? Biegnący z odsieczą stanęlii niepewnie zaczęli patrzec dookoła.....I kiedy tak stali zmarwiali, zgłupimi minami nie wiedząc co robić stos zaczął się powoli ruszać, najpierw powoli, jakby z oporem zaczął unosić się go góry, a w miarę jak odpadały od niego stopniowo a to jakaś suknia, a to kończyny  wraz  zapątanymi  w nie garderobianą, rósł inabierał prędkości. Gdzieś z dna dobiegło zduszone:

- Tu jestem gamonie, może raczycie się ruszyć....

Nie widdzieli jeszce właścielki, ale z  glosu wywniskowali, że nie będzie lekko....  Bez chwili zwłokirzuciły się z pomoca: jedne ciągnęły, inne odrzucały, jeszce inne kopały i wreszcie ukazały się czułki po nich oblicze Królowej w całej okazałości. Garderobiane jnatychmiast zaczęłypoprawiać strój, otrzepywać ... Spostponowana Krółowa ,  aż kipiała z wściekłości - wszyscy wlot pojęli- nie ochłonie nim na kimś jej nie wyładuje.

- Czy może mi ktoś wyjaśnić, co tu się wyrabia - zasyczała tak,że nie jednej mróz przebiegł po odwłoku . Zaległa cisza, cnie wiadomo:  czy to nie było odważnego <<ktosia>> czy, co bardziej prawdopodowbne, nikt tak naprwadę nie wiedział, co sie stało...

A ten który wiedział, czyli sprawca całego zamieszania,tkwił ukryty tuz za stosem odzruconych w nieładzie sukien. Tkwiłi bynajmniej nie zamierzał sie stamtąd rucszać, bo mimo tego,że był mały a przez to jego tzw. doswiadczenie życiowe było równie mizerne , to jednak coś w głebi jego duszy podpowiadało mu, że z tego całego ambarasu nic dobrego dla niego nie wyniknie.

-   OOj niedobrze,niedobrze- pomyślał baardzo cichutko, jakby się bał, że ktoś nawet myśli może usłyszeć- trza wiać....

   I nie zwlekając ani chwili zaczął pomalutku, pocichutku, pilnując żeby stos go zakrywał, wycofywać się w kierunku drzwi i korytarza...

-   Może się uda- pomyślał, widząc,że od drzwi dzieli go ledwie kilka kroków- jeszcze chwila i skok...- i tu nadzieją pękła jak bańka mydlana.

    Między nim a drzwiami zamajaczyła znajomo sylwetka prześladowczyni- Opiekunka Miry.Ta w czasie tych tragicznych wydrzeń tkwiła cały czas w miejscu, w którym zdołała się zatrzymać. Będąc z dala od centrum wydarzeń i nie biorąc w nich udziału skupiła się na obserwacji. Jej to wzrokowi nie umknął czający się za sukniami, a potem cichcem się wymykający sprawca nieszceścia. Kiedy więc zorientowała się,że kierunek rejterady wiedzie ku drzwiom, przesunęł się lekko w bok i skryła w ich cieniu. Kiedy jej zbieg zbliżył się do nich wyskoczyła zza nich, licząc na to,że zdoła go schwycić i wynieść nim ktokolwiek się zorientuje. Jej też zależało na „niewidzialnym „ opuszczeniu komnaty, wiedziała,że gniew Królowej jej również dosęgnąc może.....A z małym policzy się później, oj policzy- dostanie  za swoje..

Było blisko. Już chwyciła malca, juz go podnosiła i zawracała, aby czmychnąc przez drzwi, kiedy to Królowa otrzepując się i toczać w wokól rozeźlonym wzrokiem akurat spojrzała w tę stronę. Jej wzrok spoczął na naszej dwójce.

- A ciby ,to niby kto?-     spytała robiąc jednocześnie zdziwioną minę , a marszczka na czole świadczyła, że prbuje sobie usilnie przypomnieć tę dwójkę swoich dworzan- bezskutecznie.opiero teraz zauważono tych tórych w komnacie być nie powinno.

Wszyscy podążyli zawzrokiem Władczyni i ujrzelidwoje obcych. Szczególnie zadziwieni, a i przerażeni byli gwardzimsci- dla nich dzisiejszy dzień był nieustającym ciągiem wpadek: wpierw niesczęsna katastrofa z udziałem tej, ktorej mieli strzec,teraz znowu nieuprawieni w pobliżu. Jedno mgnienie oka wzstarczyło aby otoczyli intruzów groźnie nastawijąc długie włócznie. Opiekunka Mira zamarla bojąc się nawet oddychać , a trzymany przez nię malec, jakby zapominając o tym co ich przed chwilą jeszce dzieliło zamknął przerażony oczy i wtulił się w niej upatrując dla siebie ratunku.

- Dawać ich tu- zagrzmiało   groźnie polecenie Królowej, a gwardziści, jakby dla dodania powagi rozkazu,zaczęli popychać Opiekunkę pokłuwając ją z lekka włoczniami w odwłok. Tak eskortoani dotarli przed oblicze Najjaśniejszej.

- Ktoś ty- zapytała ta srogo spoglądając na wiekszą z mrówek.

- Opiekunka II stopnia Mira- odrzekła wykonując jednocześnie regulaminowy ukłon i wkładając w to, w nadziei,że może to ją uratuje, całą finezję jaką posiadała, a przy tym starając się nie wypuścić z rąk swoej zdobyczy.

- Acha! - wykrzyknęła  nadal rozeżlona Królowa- a co ty tam taszczysz w odnóżach?- i ciekawie spojrzała

- To nowo narodzona mrówka- odrzekła Mira stawiając tę delikatnie na ziemi, przy czym dyskretnie trzymała ją za odwłok w obawie,że znów ucieknie i narozrabia- to jest ten mały uciekinier, który narobił całego tego ambarasu- kontynuowala z pewna nutką ironii, jakby chciała rozbroić Królową i nastawić łagodniej. Nie wiadomo, czy to zadziałało, czy sprawiła to ciekawość , czy też wreszcie Królowa zdołała opanować emocje ( bądź co bądź wladcy nie przystoi ich okazywać) w każdym bądź razie spojrzała na malca jakoś cieplej i i rzuciła najdelikatniej jak tylko w tej sytuacji potrafiła:

- A tyś kto?

Czy malec wyczuł,że sytuacja zmienia się na jego korzyść, czy też z natury był odważny, w każdym razie, kiedy usłyszał pytanie wyprostował się dumnie, uniósł głowe, czułki nastrożył zadziornie i rzucił wojowniczo:

- Jestem Mrówek, przyszły największy odkrywca i wynalazca jaki kiedykolwiek żył w tym mrowisku.- i jakby dla potwierzdenia wżkosci swoich słów potoczył dookoła wyzywającymwzrokiem.

dworzanie zamarliw oczekiwaniu na wybuch Królowej, jak mrówisko długi i szerokie, a przy tym i stare , nikt nigdy  nie pozwolił sobie na taką bezczelnoścwobec Majestatu, te słowa pelne pychy , ton buńczuczny i to spojrzenie pozbawione choćby śladu respektu.....Zgroza ogarnęła szystkich. Lecz próżno czkali kary dla śmiałka.

Królowa zaskoczona śmialością słów szkraba  spojrzała na niego z nieskrywanym zaciekawieniem

- To ci  dopiero- rzekła ni to do siebie ni to do dworzan-to ci dopiero-..powtórzyła i jakby zaskoczona odwróciła i odeszła się jakby na znak, ż audiencja zakończona.

- A niech mnie- wyszeptała całkiem zbita z tropu Opiekunka i widząc odchodząca Królową chwyciła Mrówka na ręce i nie czekając,aż Królowa sobie znów o nich przypomni, a raczej o tym,ze za to co tu nawiwijali, powinni otrzymać stosowną wypłatę, czym prędzej czmychnęła na korytarz.( Wylate w postaci dodatkowego dyżuru otrzymała potem- Majestat może i zapomniał w danym momencie, ale od czego są doradcy)

tak to właśnie Mrówek poznał swoją Królowa, a włsciwie , to ona ponała jego. Nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, że jeszcze nie raz i nie dwa, jak starzy dobrzy przyjaciele, będą sie nawzajem poznawać i jakie tego będą skutki.

Ale to już inna bajka..........