Archiwum czerwiec 2015


V Chyba nie mamy do siebie szczęścia albo...
Autor: mrsywis
05 czerwca 2015, 15:20

   Sensacja!

Sensacja!!!

Seeeeeensacja!!!!!!!!!!!

Wieść w szkole gruchnęła z samego rana ,tuż po pierwszych zajęciach z Panią Klarą.

- Moi kochani, czeka nas wielkie wydarzenie - zaczęła Pani tajemniczo .Musiało być bardzo tajemniczo, bo w sali stała się cisza, jakby makiem zasiał- zgodnie z długą tradycją naszego mrowiska w przyszłym tygodniu..- tu na chwilę zawiesiła głos dla spotęgowania napięcia-...zawita do nas Królowa. Chce się z wami zobaczyć, aby was poznać, przekonać się ,jakie zrobiliście postępy w nauce, porozmawiać. Na zakończenie zje wspólnie z wami i zaproszonymi gośćmi obiad.

Tu musiała przestać na chwilę, bo  mrówczaki podniecone informacją zaczęły się wiercić, szemrać, stukać-pukać i co tam jeszcze potrafią robić zaciekawione i nakręcone maluchy ( a potrafią dużo,oj  potrafią!!!  Ale szkoda tu miejsca, żeby to wszystko opisać).  

- Dobrze już dobrze!- klaszcząc odnóżami zakończyła po chwili radosny harmider- wizyta takiego gościa wymaga od nas przygotowań ,aby nie było , uchroń nas Pramatko wszystkich mrówek, klapy  -więc nie traćmy czasu..

I od razu zaczęła przekuwać swoje słowa w czyny. JUż na następnej lekcji rozpoczęły się wielkie porządki .Mówczaki pozsuwały ławki w jeden rząd,  mróweczki wzięły się za wymiatanie śmieci, kurzów i wszystkich innych nieproszonych gości, które wcale o to nieproszone zdołały się zadomowić w sali. Pomalowano ściany, uzupełniono ubytki, naniesiono świeżego igliwia, udekorowano salę zielenią i kwiatami itd.  itd . Znalazł się nawet ktoś, kto stwierdził, że zieleń za mało zielona, a kwiaty takie jakoś mało kolorowe, więc może warto by było.. Po chwili wahania Pani Klara odrzuciła ten pomysł, głównie z braku czasu..... Wreszcie uznano ,że sala jest na tip- top, picuś glancuś - glanc pomada i można było się rozejść.

O ile pierwszy dzień był poświęcony w sposób wyraźny fizycznej stronie przygotowań, o tyle dzień drugi przeznaczono na przygotowania, nazwijmy je, intelektualne. Pani Klara według wcześniej obmyślonego grafiku rozdzieliła zadania, a więc: kto ma witać dostojnego Gościa; kto będzie niósł długi tren sukni; kto zaśpiewa, a kto zatańczy i kto wreszcie podzieli się swoją wiedzą. Żadnego przypadku!

             Mrówkowi, którego Przewodniczka nie bardzo wiedział jak go zagospodarować, przypadło w udziale  zadanie pomagania w kuchni. << Tam chyba nie wywoła żadnej katastrofy>> pomyślała  szczęśliwa z własnej przezorności. Razem z nim mieli pracować Grubek ( bo silny, to się  przyda do przynieś, wynieś, pozamiataj) i Czułek  ( patrz: Mrówek- jeszcze by z czymś wyskoczył , jak z tym bilo..biblo.. czymś tam).

       I tak na tych przygotowaniach, próbach, sprawdzianach formy  i co tam tydzień upłynął jak z bicza strzelił. Jeszcze tylko w przeddzień przeprowadzono ostateczną  lustrację  sali, korytarzy i miejsc do których miała zawitać Królowa, dokonano ostatnich poprawek, przeprowadzono próby generalne  i w poczucia dobrze spełnionego obowiązku, ale i tak z duszą na ramieniu, można było czekać na TEN DZIEŃ.

Pani Klara korzystając z tego ,że ma jeszcze trochę czasu odbyła z mrówczakami jeszcze ostatni wypad poza mrowisko, bo pomyślała sobie, że warto by było przynieść jeszcze trochę świeżego igliwia kwiatków, bo te na dekoracjach  jakby przywiędły już nieco...

Wracali już do mrowiska, kiedy tuż obok rozłożystego dębu Mrówek wypatrzył pochylony nieco krzew  obsypany wokół ni to brązowymi ni to czarnymi, okrągłymi kuleczkami.

- Psze Pani, psze Pani- zawołał podbiegając do niej i pokazując w jego kierunku- a co to takiego?- próbował się dowiedzieć.

                    Ale że pani się spieszyło, zresztą już znudzona była tymi ciągłymi pytaniami Mrówka, z których w większości i tak   nic sensownego  nie wynikało, a było raczej pustą gadaniną, zbyła go opryskliwie:

- Dajże wreszcie spokój. To do niczego niepotrzebny pieprzowiec. Ziarna ma twarde i nieprzydatne.

<< Niepotrzebny, niepotrzebny, nieprzydatne, nieprzydatne>> Mrówek w myślach przedrzeźniał Przewodniczkę<<  wszystko jest potrzebne i przydatne, trzeba tylko wiedzieć kiedy i jak to coś wykorzystać. Ale do tego trzeba trochę pomyśleć..>> zakończył ze złością. I jakby na przekór Pani ,niby to wracając do szeregu ukradkiem pochylił sie i zebrał kilka z tych kuleczek do woreczka, który zawsze nosił na szyi na takie właśnie okazje.

Wieczorem ,kiedy już ogłoszono cisze nocną i z sypialni zaczęły dobiegać odgłosy posapywania, pochrapywania ,postękiwania, słowem: wszystkie te świadczące  o tym, że powszechnie zastosowano się do nakazu spania, Mrówek wymknął sie ukradkiem do składziku rzeczy wszelakich ( swojej tajnej skrytki , aby tam przeprowadzić eksperymenty z kuleczkami .Po pierwszych próbach okazało się ,że rzeczywiście czarne ziarenka skorupkę mają twardą, że zgryźć ich niepodobna.

- << Hm -pomyślał zafrasowany pierwszym niepowodzeniem- a gdyby tak rozgnieść..Pierwsza próba...nie da rady....trzeba by czymś twardszym, ale i uderzyć by mocniej........o....jest kamień...tak, ale żeby było cicho...trzebaby szmatką owinąć...dobra....pękło jeszcze trzeba potrzeć, żeby na miazgę.....oj, ale kręci w nosie....a psik....łałaaaa     w język piecze ....ogień .....pali....ufff ...mocne> >

Potem było następne, potem następne...i następne  i w pewnej chwili sięgając po kolejne stwierdził, że woreczek jest już pusty. Ocknął  się, jakby się  zorientował, że juz późno ,a jutro musi wcześnie wstać i do kuchni, bo to ważny dzień. Rozejrzał się. Wkoło bałagan, resztki skorupek, rozsypany proszek. Żeby nie tracić czasu zgarnął wszystko na łapu capu i wrzucił do woreczka ,a potem już migiem do łóżka..

Ledwie zdążył, jak mu się zdawało, przyłożyć głowę do poduszki i oczęta przymknąć, kiedy coś zaczęło go za kończynę poszarpywać  i pokrzykiwać  natrętnie  i nieustępliwie:

- Wstawaj, szybko, nie ma już czasu, spóźnimy się- ledwie otwarł snem klejące się powieki i ledwo ledwo  zdołal rozpoznać w poszarpującym Czułka. Niewiele z tego co się działo do niego docierało.

-Zaraz, zaraz nie pali się- zdołał wystękać ledwie żywy mając nadzieję, że uwolni się tak od natręta i jeszcze, choćby, chwilkę małą zdoła pospać…

- Żadne zaraz! Już powinniśmy być w kuchni, zaspałeś- prawie już krzyczał doprowadzony do desperacji Czułek..

<< No tak, przecież dziś jest TEN DZIEŃ >> myśl jak błyskawica przemknęła przez jeszcze drzemiący mózg Mrówka i uruchomiła wszystkie dzwonki alarmowe. Nie tracąc dalej ni chwili zerwał się z łóżka, w biegu niemalże obmył kroplą rosy, złapał co niebądź do jedzenia i w te pędy pognał do szkolnej stołówki, a  za nim próbując nadążyć gnał co sił Czułek.

- A jesteście wreszcie, śpiochy, nicponie, gamonie. Przysypiacie, a ja tu sam samiuteńki muszę wszystk…Nie wiadomo w co odnóża wsadzić-  przywitała ich reprymenda zaczerwienionego do złości i wysiłku głównego kucharza.

- Jazda do roboty- rozkazy padły jak szczeknięcia szczęk rekina- Mrówek:- warzywa- ogień-garnki-nalać wody-gotować. Czułek: owoce- warzywa-obmyć-obrać- do kotła. O, a oto i mości Grubek raczył nas nawiedzić-rzucił zgryźliwie widząc wchodzącego- gałązki-połamać - przynieść -napalić.

I wydawszy ostatnie rozkazy pognał  w inne miejsce pilnować, rozkazywać, niczym wódz na polu bitwy. Napoleon kuchni....

Tak rozpoczęli dzień i do samiuteńkiego południa lepiej nie było. Wszystko na pełnych obrotach, jak nakręceni: myli, kroili, obierali , mieszali, dodawali-słowem wszystko to, co w kuchni czynić należy.

Kończyli już właściwie tuż przed wyznaczoną chwilą, jeszcze ostatni rzut oka, jeszcze tylko poprawka sztućca przy zastawie Królowej. Zupa ciepła, przystawki gotowe, można zaczynać .UFFF!!!!

Ledwie  zdążyli się obmyć, ubrać jak należy, ustawić w szeregu, jeszcze tylko Grubek prostował czułki, kiedy w progu stanęła Królowa ( stanęła niezbyt dosłownie- właściwie zgodnie z rytuałem mrówek wniesiono ją w lektyce). Pełna majestatu, dostojeństwa i wyniosła- i nie tylko dlatego ,że była wyżej niż oni … Bo w lektyce...

Spojrzała z góry ( widać, że ma poczucie własnego majestatu), jakby z odrobiną zaciekawienia, łaskawie obdarzyła wszystkich i każdego z osobna namiastką ni to uśmiechu ni to.... właściwie nie wiadomo czego. W każdym razie wszyscy nim obdarzeni poczuli, jak im z lekka miękną kolana...  Wszystkim tylko nie Mrówkowi. Jego rogata i przekorna dusza jak zwykle musiała dać o sobie znać. Co prawda ukłonił się regulaminowo jak wszyscy, ale spojrzał tak spod oka, że będąca  tuż za Królową Pani Klara gotowa była przysiąc, że puścił oczko do Jej Wysokości Majestatu. << Cóż on sobie wyobraża>> pomyślała struchlała z przerażenia. Lecz czy to Królowa nie zauważyła, czy też zlekceważyła tę hardość? Nie wiadomo…

   W każdym bądź razie na tym   powitaniom stało się zadość, a  szacownego Gościa zaniesiono do sali jadalnej,  zaś nasi bohaterowie, ponagleni nerwowym machnięciem kucharza, rzucili sie do swoich zadań.

Napięty jak struna główny kucharz rzuca się do garnków, miesza, nalewa a jeszcze starcza mu uwagi i sił, by na wszystko mieć baczenie i dyrygować niczym wielki kapelmistrz.

Wpierw przystawki- w roli głównej Grubek.

    Zadanie pierwsze: obsłużyć Królową.

 Pani Klara widząc go wchodzącego na salę  to blednie to czerwienieje, kręci się, już się podnosi, jakby chciała biec, zastąpić, Ale nie..  Wreszcie opada ,  bierze się w karby i obserwuje.

    A zaiste jest na co popatrzeć. Rzecz to niespodziewana i nieoczekiwana z jaką gracją Grubek sunie w kierunku Królowej, pochyla się, nakłada, po czym odchodzi w niskim ukłonie do następnego. Oblicze ma godne, spokojne, pełne dostojeństwa, jak na tę chwilę przystało. Pani Klara widząc to uspokaja się jakby, twarz nabiera zdrowego koloru, a i oddech stopniowo sie uspokaja- zaczyna wierzyć, że wszystko może się udać.... A oto już ostatni gość, ostatni ukłon i dyskretnie Grubek znika w kuchni.

Kiedy już wszyscy uporali się z przystawkami nadeszła pora na danie główne - zupę z ważek z dodatkiem grzybów i borówek.

   Tym razem honory domy pełni  Mrówek.

      Wychodzi z kuchni majestatycznie,  niczym okręt flagowy z portu - pod pełnymi żaglami.  Wydawało się że jeszcze chwila a rozlegną się wiwaty...Oto już przy Królowej, pochyla się , coś szepce, przez oblicze Wysokości przemknął grymas ( << O Pramatko wszystkich mrówek>> -zdrętwiała Pani Klara-  ale nie .., nie ...uff...to uśmiech!!!>>). Po czym ukłon niczym w balecie, można by rzec, gdyby nie to, że ta sztuka jako n nieprzydatna była mrówkom najzupełniej obca. Gość następny,  następny i już ostatni.

    Wreszcie- bezpieczne schronienie w kuchni i wielka ulga, że juz po wszystkim, że to już za... O ile  Grubek za swój  występ, jeżeli byłby to konkurs talentów, dostałby 10 pkt, to Mrówkowi należałoby się 10 i pół…  A gdzie tam!!! 11pkt A co!!

Teraz już stoi tuż za progiem w kuchni. Zdążył już odsapnąć, otrzeć pot z czoła, uspokoić skołatane sercei w spokoju przygląda się sali. Odnóżem ściska swój tajemniczy woreczek, jak wierzy, przynosi mu on szczęście. Ściska i zamiera w przerażeniu …. Jego odnóże trafia w próżnię....woreczka nie ma...Paniczne spojrzenie pod nogi, na salę, nic nie widać…

Nie ma!!!

  Gdzieś tak kątem oka zerka w wazę po zupie. Jest!!!! Lodowaty skurcz w odwłoku.....Pusty!!! Co z proszkiem?!

Odwraca się, biec chciałby....lecz już za późno...

Oto już Królowa nabrała zupy, inni czekają, to ona zgodnie z protokołem  zacząć musi.

    Unosi..

Już zaraz połknie ( krzyczeć by może ,lecz gardło ścisnęło...)przełknęła, nabrała po raz drugi…. przełknęła raz drugi, ruch trzeci( a może?)...

lecz nie.., w połowie przerwany…Łyżka z powrotem, twarz rumienieje, i jeszcze , czerwieniej...purpura..Chwyciła za szyję...krzyczeć by chciała...usta zatyka, a oczy już łzawią....coś chce powstrzymać...coś co chce gwałtownie...

-Aaaapsiiik- gromem  huknęło po sali, a Królową jakby do tyłu rzuciło...  Zawstydzona tym, że jak to, Jej się wymsknęło? Jej?,Jakby się schować chciała, jeszcze mocniej zatkała usta, żeby z powrotem wcisnąć to, co jednak wyleciało...Ale zrobiła to wszystko tak jakoś niezgrabnie, czy też  za szybko, tak że tron na którym siedziała  już wcześniej kichnięciem zachwiany, teraz pochylił się jeszcze bardziej... Może i by jeszcze ustał, gdyby siedząca na nim nie zaczęła rozpaczliwie machać kończynami w desperackiej próbie utrzymania  tak równowagi ( jak i związanej z tym) powagi. Te nadaremne i nieskoordynowane próby miast pomóc, pogorszyły tylko sytuację.... Tron pochylił  sie jeszcze bardziej i.......Królowa się wykopyrtnęłą..... A grzmotnęła przy tym tak, że aż zastawa na stołach zadźwięczała!

     Chaos jaki zapanował po upadku Najszacowniejszej zwiększył  się jeszcze przez to ,iż niektórzy z obecnych, idąc za przykładem Szacownego gościa, a zgodnie z rytuałem, zdążyli skosztować zupy... wszyscy ci nieszczęśnicy wiją się teraz u stołu kaszląć, kichając i prychając, aż łzyim  oczy zalewają,a  przeto nie widząc siebie nawzajem próbując sięgać  po wodę, by ugasić ogień co pali,  wpadają na siebie, przewracają się wzajemnie  strącają ze stołu co popadnie...O ratunku dla Królowej nikt zdaje się nie myśli...

Ale jest jednak szansa....Pierwsi z tego amoku wyrywają się gwardziści. Już jeden podnosi, drugi otrzepuje, inny podniósł wszy  koronę nakłada , ktoś poprawia szaty....

- Wody...wody- ledwo słyszalne chrypienie Królowej słyszą tylko najbliżsi...Już jeden z gwardzistów, jak z procy strzelony, wyrywa do przodu, do kuchni wpada

- Wody- wpadając wrzeszczy, lecz widząc, że wszyscy obecni jakby skamienieli, nie tracąc czasu, porywa stojący w pobliżu dzbaneczek wody i  z powrotem wypada.....

Ledwie Królowa łyk wody przełknęła, drugi i trzeci, pieczenie niczym  stu pieców piekielnych z wolna przygasa…

Już dychać może. ..

I  glos powraca...

 Z wolna się uspokaja, dostojnieje, twarz przygasa. Lecz wkrótce się przypomina, lico czerwienieje…

- Otruć mnie?  Królową? - jak z nagła nie ryknie- dawać tu zdrajcę.....

             Nie trzeba było  dwa razy mówić...

      Straż w te pędy wbiega do kuchni, i nim pomyślisz wszyscy pod groźbą włóczni  przywiedzeni już są  przed oblicze niedoszłej ofiary.

Główny kucharz  patrzy dokoła, z głupia  frant  się uśmiecha, to miny robi, odnóżami macha, spojrzenie  cielęce:

-Co niby ja? - z głupia pyta. Iście oszalał!!!

Czułek I Grubek  zdziwieni, odnóżami dygocąc , tyle ,że stoją...

Jedynie Mrówek...On to rozumie, jedyny w sali..

- Otruć mnie? Królową?- pada po raz wtóry...zawisło  w sali.

Mrówek zbiera odwagę......

- To ja -wyszeptał wreszcie .Czy to w przypływie odwagi czy też  desperacji, był gotów na wszystko…

-Ty?- groźbie tego pytania Królowej  sprostać jedynie  mogła groza spojrzenia jakim go przez chwilę obdarzyła. Tylko przez chwilę, musiała się bowiem obejrzeć z powodu rumoru za nią- nic to, ktoś tylko zemdlał ( Ktoś??- Pani Klara!!!)

Lecz już z powrotem patrzy, szacuje złoczyńcę….

Złość jednak stopniowo mija, a wraz z nią , na szczęście , i zdrowy rozsądek powraca.

- Tyyyy? Ale co? Dlaczego?- rzęzi Królowa jeszcze, ten ogień tak szybko jednak nie mija…

- To nie tak psze Królowej- zaczyna pochlipując nasz nieszczęśnik- bo to było niechcący……

I tu  naprzemian płacząc,  albo się krztusząc, zaczyna snuć historię nieszczęścia. Królowa co i raz popijając kropelki wody słucha ciekawie, pochrząkując przy tym (  nie wiadomo czy z zaciekawienia, czy też raczej głosu sprawdzenia…), czasem czoło zmarszczy, raz się uśmiechnie…Kto wie? Może będzie dobrze i ujdzie płazem? – zaczyna się rodzić nadzieja…

- …. I wtedy rzemyk się chyba rozwiązał i wszystko wpadło do zupy i stąd to…- zakończył Mrówek opowieść i głowę schylił w pokornym oczekiwaniu na wymiar kary.

- Zaczynam chyba rozumieć- zaczęła Królowa wyrozumiale, czym niebywale zdziwiła obecnych- rzecz to bowiem  u Niej niebywała- i dokonałeś chyba swojego odkrycia, tyle tylko- chrząknęła- że w mocno zawyżonych proporcjach- próbowała żartować. I  licząc widać na to ,że tym sposobem pozostawi dobre wrażenie odwróciła się  machnięciem dając znać ,  żeby ją  już  wyniesiono i cała sprawę uważa się za zamkniętą.

Więcej już tego dnia nie jedzono.

   Królowa zaszczyciła jeszcze swoją obecnością uroczyste przedstawienie ku Jej czci,

Tuż po nim  wymawiając się nawałem obowiązków skróciła swą wizytę  i kazała się zanieść do swych komnat.

       Sprawa zupy  niby zamknięta, lecz nie do końca…

    Ostatecznie  przecież Majestat upadł i to z hukiem, doznał  szwanku na honorze ,a czegoś takiego płazem puścić jednak nie można. Wyrokiem tegoż Majestatu przy zastosowaniu nadzwyczajnego trybu złagodzenia kary, sprawca opisanych nieszczęść skazany został na tydzień kary.

     A  oznaczało, że przez tydzień nie wolno mu będzie opuszczać pomieszczeń mieszkalnych , rzecz jasna nie dotyczyło to czasu, kiedy miał iść do szkoły. Ostatecznie miała to być kara, a nie nagroda.

Jak powiadają stare mrówki nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pewnego dnia, kiedy Mrówek odbywał swoją karę zawitał do niego niespodziewany gość- główny kucharz.

    W pierwszym odruchu na jego widok skulił się w sobie w oczekiwaniu w szystkiego co najgorsze i  żeby na to nie patrzeć nawet oczy zamknął    

<< Niech tam >> pomyślał zrezygnowany. Ale kiedy po czasie nic nie walnęło i nie łupnęło, w akcie najwyższej odwagi otworzył jedno oko i spojrzał.

- Kochanieńki, słodki ty mój. Powiedz że mi ty – i tu kucharz wyłuszczył swą prośbę, Potem jeszcze dopytał, powtórzył, żeby mieć  pewność i cmoknąwszy Mrówka w czułki….. I już go nie było..

Po pewnym czasie w kuchni…

- Mhm..mhm…mhm- siorbnięcie- mhm…dobra….znakomita,,,to nareszcie toooo..my pryszys..

A Mrówek!

A  Mrówek - to już inna bajka

Bez tytułu
Autor: mrsywis
Tagi: rozdział iv  
01 czerwca 2015, 19:55

 IV Niecne sprawki Grubka  albo inaczej: jak nauczyć niektórych używać rozumu ( albo tego, co się mieści w głowie)

Ach ten Grubek!  - pamiętacie go?

Tak, tak . Tego co był już dugi rok w tej klasie, tego z długimi odnóżami i nastroszonymi czułkami i odwłokiem tak dużym, jak niektóre mrówczaki w całości.

Z tym Grubkiem to był kłopot, a w raczej- kłopoty, nie lada  jakie. Wiedząc, że zdecydowanie góruje na pozostałymi i nikt mu sie nie przeciwstawi począwszy od pierwszego dnia robił właściwie co chciał, a z czasem poczynał sobie z mrówczakami coraz śmielej .A to kogoś szturchnął,  a to  uszczypnął w odwłok. Malutkiej Kince to nawet  czułki poplątał dodatkowo związując je na końcach nitką pajęczą, żeby trudnej j było je rozplątać....Muśkowi z trzeciej ławki kiedyś podebrał trzy kawałki grzybka, które ten sobie przyniósł na drugie śniadanie i przy wszystkich, głośno się śmiejąc, zjadł jakby były jego własne.

Nic sobie nie robił z tego, że Pani Klara go upominała, nie raz nie dwa nawet sie porządnie zezłościła i na niego nakrzyczała, rozmawiała- wszystko to nie pomagało. Skutek tego był taki sam, jakby rzucała grochem o ścianę. Raz nawet na lekcji ostrzegła go ,że jak się nie poprawi, to o jego zachowaniu powie << wyżej>>, a kto wie? Może nawet sama Królowa się dowie, a wtedy to....! Wszyscy się wtedy nieźle wystraszyli. Tylko nie on.

- A co mi tam- powtarzał zataczając się ze śmiechu i , jak to on, niemal się od tego przewracając-co mi tam zrobią? Przecież mnie nie wyrzucą! Do pracy nie wyślą- przecież na to jestem za młody, więc nie wolno..Do więzienia nie zamkną, bo ich u nas nie ma. Powtarzał tak zawsze i zaraz brał się do obmyślania jeszcze większej i złośliwszej psoty..

Ale najgorzej to miał z nim Czułek,  a zaczęło się to tak:

Na jednej z pierwszych lekcji, tak to zwykle bywa w szkole na pierwszych lekcjach, wszyscy po kolei mieli opowiedzieć, kim chcą być w przyszłości ( pamiętacie jeszcze co powiedział Mrówek?). Jak się domyślacie mrówczaki wcale nie zaczęły opowiadać o tym , jak to będą strażakami, policjantami czy też piosenkarzami albo modelkami- jak pamiętamy, u n ich nie ma takich zawodów, więc nie ma i takich marzeń. Opowiadali, jak to będą robotnicami, jak w lesie będą zbierać i znosić, albo zajmować się dziećmi itd.  itp..Grubek dla przykładu zamierzał jako truteń być gwardzistą, czyli wojownikiem ( czemu to nikogo nie zdziwiło?), ale nie zdążył opowiedzieć, jak to będzie wszystkich przywoływał do porządku. W porę Pani Klara go powstrzymała....

Kiedy wreszcie przyszła kolei na Czułka ten wstał, w sobie się skulił, swoim zwyczajem, czułka zwiesił i zaczął nieśmiało i tak cicho, że już ciszej się nie dało:

- Ja to będę bibliotekarzem- i tu przerwał jakby zawstydzony, tym co wyrzekł. Zresztą i tak by dalej mówić nie mógł: po sali przetoczył się taki ryk śmiechu Grubka, że  on ze swoim głosem nie miał szans się przebić.

- Bi. bi...bilio.- rechotał Grubek- lekarzem? A co niby to takiego jest?

Nie przerywał sobie zabawy..

<< Masz babo placek>> pomyślała sobie całkowicie załamana Pani Klara<< Najpierw jakieś dziwactwa Mrówka , teraz ten ze swoim bilo..bibo.. czymś tam. Dwa dziwaki w jednym koszu. Za dużo już  tego jak na moją  starą głowę. >> I pewnie załamałaby się całkowicie, gdyby nie jej pedagogiczne poczucie  obowiązku, które nakazywało stać na stanowisku ibez względu na wszystko  dalej prowadzić lekcję.

- Grubek cisza - starała się opanować sytuację  i spojrzała przy tym

tak, że ten, o dziwo, błyskawicznie doszedł do siebie.

- Bibi. bibo..bilo..Kim?- spytała Czułka z niedowierzaniem

- Bi-blio-te -ka-rzem - nadal nieśmiało, ale bardzo wyraźnie przesylabizował.

- A kto to taki jest? - dopytywała nadal nic nie rozumiejąc.

A Czułek jakby czekając od dawna na to pytanie, zaczął z niebywałym , jak na niego animuszem i werwą objaśniać całość zagadnienia .

- Bibliotekarz to ktoś taki Psze Pani- tu na chwilę przestał, jakby panujące w nim emocje na chwilę go poddusiły, ale szybko sie opanował i ciągnął dalej - kto gromadzi różne spisane lub narysowane na liściach, lub kawałkach kory, rzeczy takie jak na przykład opisy podróży albo mapy. Albo jak ktoś chce opowiedzieć jakąś historię, to ją zapisuje,.- wyjaśniał jak komuś małemu. A tak przy tym sie rozpalił, że zniknęła gdzieś ta cała jego niepewność, oczy zapłonęły, jakby w nich gwiazdy zamieszkały i nawet ta oklapła czułka sie wyprostowała.

- Potem się to wszystko tam ,znaczy się w bibliotece przechowuje, ktoś to ,musi zbierać, układać, , przepisywać. I to jest właśnie bibliotekarz-  zakończył zdyszany i z lekka zadziwiony ( co..co...co.? To ja tyle powiedziałem?)

- Ale do czego to wszystko potrzebne?- dopytywała Pani Klara z każdą chwilą bardziej zdumiona i nie na żarty zaniepokojona<< Czy on czasem nie popadł w złe towarzystwo? Skąd on takie rzeczy wie i takie dziwactwa wymyśla?  Czy to aby bezpieczne? Nie! Nie ! Nie! Koniecznie muszę o tym wszystkim powiadomić  ważniejsze mrówki. Ba może do samej królowej raport...>> Tak sobie pomyśliwała jednocześnie starając się przybrać taki wyraz oblicza ,żeby się z tymi myślami nie zdradzić

<< A póki co chyba trzeba ograniczyć jego spotkania z Mrówkiem, tak na wszelki wypadek>> zadecydowała po cichu.

Ażeby dalej nie drążyć tematu i żeby jeszcze co gorszego, o Pramatko wszystkich mrówek!, z tego mnie wyniknęło, grzecznie acz zdecydowanie przerwała i  podziękowała Czułkowi każąc mu siadać.

Och! Nie oburzajcie się tak na Panią Klarę , lepiej postarajcie się ją zrozumieć, dla niej to wszystko było nowe! To było coś, co nie mieściło się w głowie. Mrówki z tego mrowiska, nie wiem jak w innych, nie znały biblioteki, ani bibliotekarza. Po prostu:  nie było to im do niczego potrzebne, bo i po co?  One były stworzeniami, które uznawały, że ważne jest to , co jest do czegoś przydatne, potrzebne , da więcej jedzenia ,pomoże w budowie, przyspieszy transport i dzięki temu będzie wszystkiego więcej i więcej i więcej. To ma sens.

A wymyślone i spisane historię- przecież niczego więcej nie będzie. Zresztą. Co to jest to << spisane>>? One nie znały pisma. Owszem miały pewne znaki. Jedne określały, gdzie jest żywność i jej poszczególne rodzaje jak: grzyby, owoce albo martwa mucha i jak do niej trafić. Inne ostrzegały przed niebezpieczeństwem , żeby jakaś nieostrożna nie polazła i nie zaplątała się w sieć pajęczą, albo nie dała się zadeptać przez dzika. I w zależności od potrzeby je stosowały. Ale żeby zaraz cos opowiadać i to spisywać? Zresztą co opowiadać? Gdzie leży ta martwa mucha? Wystarczyło, że jedna drugiej powiedziała i cześć pieśni, wielkie mi halo! Po co tu opowieść !

Albo mapa? Jak juz gdzieś poszły i znalazły ciekawe miejsca, - ot choćby krzaki jeżyn czy malin ( takie mrówcze mniam mniam) to zapamiętywały drogę i tyle... Wiadomo, że jak ktoś był młody i nic nie wiedział, to trzeba go było nauczyć tego, co mu się w życiu przyda. Od tego to przecież były szkoły  i ktoś taki jak Pani Klara. Ale tu też czas był ważny i nie  było miejsca  na  głupoty, bo tam na zewnątrz czekano, liczyła się każda para odnóży do noszenia, budowania .itp.

Więc całe to opowiadanie i spisywanie wymyślonych historii, żeby potem ktoś to czytał? ,  to czyste  marnotrawstwo, kompletna strata czasu i energii. Zgroza! Przecież w tym czasie można było coś zbudować, przenieść, naprawić.( mrówki z tego mrowiska były przecież nowowoczesne  i, choć może samego pojęcia nie znały, to jednak rozumiały, co to jest wydajność).

Zresztą. Spróbuj cały dzień biegać, nosić, budować, układać, naprawiać, gromadzić, szukać, kopać i co tam jeszcze...Ciekawe, czy wieczorem będziesz jeszcze miała czas, i siłę  na głupoty?!

Na tym lekcją się skończyła, zbawienny dzwonek wybawił Panią Klarę od dalszych, ewentualnych, problemów.

Ale dla Czułka ona się nie skończyła, to by było za proste. Grubek nie mógł przepuścić takiej okazji ...

Już następnego poranka wchodzącego do sali Czułka powitało gromkie:

- Na cześć pierwszego Biblola w historii mrowiska hip!hip!- zaintonował Grubek

- Hurra - odpowiedziało kilka głosów ( zawsze się znajdą jacyś w grupie  gotowi dokuczyć słabszemu, czy to z własnej woli, czy z braku rozumu, czy też na wszelki wypadek z tchórzostwa: dokuczają innemu to dobrze, przynajmniej ja przez tę chwilę jestem bezpieczny).

Potem już było tylko : Biblol to, Biblo tamto, a inne mrówczaki zaczęły się też powoli do tego przyzwyczajać i zapomniały, , że Czułek to Czułek a nie jakiś Biblol.

Mrówek widział, co się dzieje, jak jego kolega z ławki z dnia na dzień markotnieje, jeszcze bardziej-a wydawałoby się , że już bardziej nie można- zapada się w sobie i nic go już nie cieszy. Nawet ulubione przez niego do tej pory rozpoznawanie części roślin po dotyku, czy owoców po zapachu, nie przynosiło mu radości i nie brał się za to z dotychczasowym zapałem. Znikał też z sali na przerwach, jak się można domyślać- chował się przed docinkami. Na posiłki na długiej przerwie przychodził ostatni, jak już stołówka była praktycznie pusta tuż przed samym dzwonkiem. Mrówek to widział, ale nic nie mówił.

Ale kiedy pewnego dnia Grubek podmienił Czułkowi na zajęciach sok z wilczych jagód na podobny, z koloru i zapachu, sok z parzącej nierozwiązki , przez co Czułek dość mocno poparzył sobie odnóża, Mrówek powiedział sobie : <<DOŚĆ!!!Tak dalej być nie może>> i zaczął przemyśliwać, jakby tu  dać nauczką Grubkowi i położyć temu wszystkiemu kres.

Ale jak to zrobić?

Wiedział, że otwarcie sprzeciwić się nie mógł, bo doszło by do bójki, a tego nie chciał, a to z kilku powodów

Powód pierwszy: bójki są złe i przez to zakazane. Zazwyczaj też niczego nie rozwiązują , bo i cóż z tego że mu  dołożę? Będzie się chciał odegrać i dołożyć mi i tak bez końca? W razie zaś wdania się w sprawę, co było nie do uniknięcia, Pani Klary- mogło się to kiepsko skończyć.

Powód drugi ( i kto wie czy nie najważniejszy w rozumowaniu Mrówka): porównując swa mikrą postać z dorodnym Grubkiem wiedział, że żadnych szans nie ma, Byłoby to tak mniej więcej jak zderzenie komara ze słoniem ( pytanie czy ten drugi cokolwiek by zauważył?)

Jednak się nie poddawał. Jako wyznawca przekonania, słusznego skąd  inąd, o wyższości myślenia nad bezrozumnym, choć << napakowanym>> , działaniem, zaczął planować. Trochę czasu mu to zajęło, ale rozwiązanie znalazł, choć z lekką pomocą przypadku.

Otóż pewnego dnia na wycieczce, tak jakoś, niby przypadkiem odłączył się od grupy ( te << niby>> przypadki , to mu się , prawdę mówiąc, prawie na każdej wycieczce zdarzały, przez co był pod szczególny i osobistym nadzorem Pani Klary. Ale jako mistrz kamuflażu zawsze znajdował krótką chwilę jej nieuwagi, zajęcia czyś innym, by: myk myk i już hajda przed siebie. To była zawsze tylko kwestia czasu).

Tym razem trochę dłuższego czasu. Dopiero kiedy dotarli nad strumyk Pani Klara zarządziła chwilowy odpoczynek . Mrówczaki rozlazły się, jedne żeby w strumyku moczyć zmęczone odnóża, inne zaczęły coś szamać, a jeszcze inne legły w cieniu i oddały się błogiemu nieróbstwu. Więc kiedy oczy pani Klary zaczęły tańczyć dookoła głowy, żeby cały ten rozgardiasz widzieć i upilnować, jemu  zostało tylko dyskretnie : myk za krzaczki, potem :drugi myk za drzewko i myk...myk i już go nie widać, a jak nie widać to....wiadomo  co. I szybki bieg w kierunku grupy krzaków obok których wcześniej przechodzili, a które go zaciekawiły, głównie z powodu  zapachu, który wokół siebie rozsiewały.

Kiedy już do nich dotarł, rozpoczął systematyczne ich badanie. Jak każdy prawdziwy naukowiec rozpoczął od ich obejrzenia, by potem przejść do dalszych czynność czyli dotykania. Aliści, kiedy to uczynił  ich czułkami  poczuł, że są pokryte czymś lepkim, a kiedy roztarł  to coś miedzy nimi  ( żeby sprawdzić, czy to jest gęste  czy rzadkie,  czy bardzo czy mniej mokre  mokre ) poczuł  w pewnej chwili, że nie może rozłączyć czułków. Stanął zadziwiony, po chwili pociągnął mocniej, i mocniej, i jeszcze mocniej… .

    I nic  z tego . Wystraszył się nie na żarty, zasapał, spocił, ale rozłączyć nie mógł. Widząc, że wszystkie próby nie przynoszą owoców, a czas płynie i przez to wzrasta ryzyko wykrycia jego ucieczki, porzucił myśl o dalszych próbach uwolnienia i tak jak stał, rad nierad, wrócił biegiem na miejsce postoju. Z duszą na ramieniu dołączył niezauważenie do grupy, mając nadzieję, iż Pani Klara nic nie zauważy. 

     I nie zauważyła. Nikt nie zauważył. Wróć. Czułek - chyba, bo  mu się tak kątem oka przypatrywał, ale, trzeba mu to przyznać, pary z ust nie puścił .Bezpiecznie więc wrócił do mrowiska ze sklejonymi czułkami.

Problem jednak pozostał  i trwał przez kolejne dwa dni i zmuszał Mrówka do kombinowania, co robić, by nikt niczego nie zauważył.  Z pomocą , jak to często bywa z wynalazkami, przyszedł mu - przypadek. Na zajęciach z rozpoznawania  różnych cieczy, materiałów, tych przydatnych jak i bezużytecznych, czy wręcz szkodliwych, zajmowali się tworzeniem i rozpoznawaniem wydzieliny z żuka ( powszechnie stosowanej w mrowisku: począwszy od zastosowania jako najpopularniejszy napój, poprzez lekarstwo na dolegliwości żołądkowe, a skończywszy na jego bardzo przydatnych właściwościach przy użyciu wszędzie tam , gdzie coś się zatarło, zassało lub zardzewiało). Kilka kropel z wydzieliny wystarczyło, żeby czułki stały się wolnymi.....

Teraz właśnie zamierzał to wykorzystać....

W mrówczej bursie w swej tajemnej skrytce (jak każdy malec miał ją i jak każda taka skrytka, była tajemna i wszyscy  wiedzieli, że jest tajemna. Tajemnicą wszystkich chyba  było, że mieści się w składziku na różne wszelakości) w pustej skorupce  po małym ślimaku przechowywał lepką  substancję, którą zdołał zebrać w  trakcie kolejnych wycieczek poza mrowisko.  Wydzieliny żuka gromadzić nie musiał , w każdej chwili mógł ją mieć.

    Plan był gotów, pozostało tylko przystąpić do działania.

Wykonanie go było śmiesznie proste. Pewnego dnia przyszedł do sali dużo, dużo wcześniej przed innymi i na miejsce zajmowane przez Grubka, które ten dla swej wygody wymościł igliwiem i liśćmi i je  regularnie wymieniał, podrzucił pęcherz komara wypełniony znaną nam substancją. Pył pewien, że igliwie i liście skutecznie ukryją pułapkę.

         Spokojne zajął swoje miejsce w sali i cierpliwie czekał. Wszystko wyglądało jak co dzień: mrówczaki się schodziły, Czułek tuż  przed samym dzwonkiem zajął miejsce, trochę rwetesu i harmidru… Równo z dzwonkiem wpadł do sali Grubek, chyba zaspał, bo jeszcze przecierał oczy, a tuz za nim wkroczyła  Pani  Klara. Żeby jej nie podpaść Grubek szybko zajął miejsce, co dla powodzenia planu Mrówka była dodatkową  okolicznością sprzyjającą.                   Lekcja jak to lekcja, nic wartego zainteresowania, oczywiście dla naszego opowiadania  a nie , broń Boże, dla mrówczaków!!!   

                         Wreszcie zadzwonił dzwonek. Serce Mrówka żywiej zabiło- zaraz się okaże.... Jeszcze nie przebrzmiały ostatnie tony dzwonka, kiedy cała klasowa hałastra rzuciła sie do drzwi, byle jak najszybciej na korytarz!!!

- Pszę Pani- rozległo się ledwie słyszalne w całym tym tumulcie- psze Pani...

- Psze Pani- ponowne błaganie

- Taak-? siedząca przy swoim stoliku pani Klara pogrążyła się przez chwilę we własnych myślach  ( a co ? Jej tonie wolno?)  i teraz przywołana niespodzianie do rzeczywistości była z lekka zdezorientowana. Próbowała nie dać tego po sobie poznać, więc uniosła głowę i spod okularów spojrzała na klasę próbując  szybko ustalić  kto? co? dlaczego?

 

. - Słucham- rzuciła próbując zyskać na czasie << O jest Grubek?- zdziwienie - co on jeszcze tutaj robi .Przecież do tej pory powinien już dawno być na korytarzu, a tu wciąż tkwi na swoim miejscu?>> myśli szybko przeleciały przez głowę.

- Ja...ja- jąkając się próbował coś jej powiedzieć- ja....nie mogę wstać.- zakończył niemalże zrozpaczony.

- Jak to nie możesz wstać? Uważaj!- tu  Pani Klara spojrzała wymownie na niego- jeśli to jeden z twoich kolejnych głupich pomysłów  ,to!!!.-  zawiesia głos tak, że każdy bez problemów mógł zrozumieć co to jest to <<to>>.

- Nie...- odpowiedział prawie płaczliwie Grubek zwieszając głowę- podłoga mnie trzyma...

     Wszyscy, którzy  nie zdążyli jeszcze wyjść z sali zatrzymali sie w pół kroku jakby rażeni piorunem po czym wiedzeni  ciekawością biegiem zawrócili zobaczyć , a cóż  tam się wyprawia?

Wstała też z swego miejsca i Pani Klara, by sprawdzić, a co właściwie chodzi. I rzeczywiście tym razem Grubek nie robił żadnych numerów. Siedział jak przykuty do podłogi, starał sie podnieść z całych sił, tak się naprężał, że aż sczerwieniał, a żyły tak napęczniały, że  miało się wrażanie, że jeszcze chwila a popękają. Lecz wszystkie  starania na nic- jak siedział, tak siedział.

- Grubka podłoga złapała- potoczyła sie po klasie. Na początku takie delikatne śmichy-  chichy  zaczęły narastać, aż stały się jednym huraganem śmiechu co  przetoczył się po sali i wylał na korytarze. Ściągnął stamtąd innych zaciekawionych, a nawet poprzychodzili z innych klas... Grubek widząc co się dzieje raz czerwieniał ze złości, to znów bladł ze strachu nie wiedząc do końca, co też się z nim dzieje.

- Cisza- zarządziła Pani Klara starając się opanować tumult- wszyscy na korytarz- zarządziła tak stanowczo,że nikt nie śmiał nie wykonać polecenia

            Sala opustoszała. Ale co zrobić z Grubkiem?  Próbowała mu pomóc i pociągnęła lecz nie dała rady. Wezwała kilku mrówczaków próbując metody dziadka i rzepki ( znacie to: kawka za mruczka, mruczek za wnuczka, wnuczek z babcię , babcia za dziadka, dziadek za rzepkę -ciagną i ciągną , wyciągnąć nie mogę) Skutek podobny - wyciągnąć nie mogą. Wreszcie wezwano woźnego. Przyszedł, popatrzył, podrapał się czułkami po głowie i bezradnie rozłożył kończyny. Koniec końców wobec tylu niedanych prób pomocy ustalono, że trzeba wyciąć kawałek podłogi. To jednak mógł zrobić tylko ktoś z brygady remontowej , ale oni akurat naprawiali mostek nad strumykiem i mogli być najwcześniej jutro rano...

         Cóż było robić? Musiał Grubek cierpliwie czekać .Przesiedział kolejną lekcję, przesiedział przerwę obiadową ( choć obiad zjadł- jakiś litościwy mrówczak przyniósł mu ze stołóki suszone udka muchy i dwa owoce jeżyny). Przesiedział pozostałe lekcje, aż wszyscy wyszli i został sam....Tylko co jakiś czas przychodziła Pani Klara, by się upewnić, czy czegoś nie potrzebuje, czy się dobrze czuje, itd ( choć po raz pierwszy miała spokojną głowę i nie musiała się frasować się, gdzie też mógł pójść i co zamierza zmalować)

Może gdyby się gdzieś schowała i podpatrywała  z ukrycia, zobaczyłaby ,jak ktoś przed wieczorem zakrada się do sali, wchodzi, zamyka drzwi...Apotem ściszone głosy, jakaś rozmowa, po czym drzwi sie ostrożnie uchylają i wychodzi  Grubek: po cichutku, drętwym krokiem, masując sobie odwłok i taki jakiś przy tym  skruszony? spokorniały?. A za nim tylko jakiś cień przy ścianie się  przemknął....

Od tego zdarzenia,  jakiś nowy, lepszy duch wstąpił w Grubka. Nie to, żeby zaraz wszystko anielskie w nim było,  co to to  nie. Ale przezywał jakby mniej, nikogo już nie męczył, a jak już wymyślił jakąś psotę  czy kawał, to widać było, ze starał się, żeby i ten kogo on dosięgał, śmiał się z tego  równo z innymi. Pani Klara też nieraz się uśmiała, a wcześniej to przecież tylko ze złości zgrzytała..

A jak się już zdarzyło, że się trochę zagalopował, przecież każdemu zdarzyć się może, wystarczyło wtedy, żeby Mrówek cichutko szepnął: Grubek, syknął, albo tylko spojrzał, a już Grubek  wracał do stanu normalności. Pani Klara kilka razy nawet to zauważyła. Kto wie, może się czegoś domyślała, było nie było - przecież miała doświadczenie pedagogiczne!!!. Fakt faktem, że nigdy nic nie rzekła.....

Czułek? Czułka to Grubek już szerokim łukiem omijał. Nawet jak ten całkiem  przypadkowo przez niedopatrzenie znalazł się w pobliżu, wystarczyła chwila i już Grubka nie było...

 A tak przy okazji. Kiedy Mrówek był juz starszy dowiedział się, że te pachnące krzewy  z kleistą substancją,   to nie żadne krzewy tylko grupa rosiczek, roślin owadożernych. Ich słodki zapach ma przywabiać owady w pułapkę, a ta kleista maź ma im uniemożliwić wydostanie się z niej. Dowiedział się tego w zimie, ale i tak się spocił...Wystarczyło tylko mocniej nacisnąć....Zrozumiał, jakie miał wtedy szczęście...

Ale to już inna bajka.....