Najnowsze wpisy


Pora zaczynać albo: kupą mości panowie
Autor: mrsywis
10 lipca 2015, 19:22

 VII Pora zaczynać, albo inaczej: kupą mości panowie…

Nadszedł czas.

Mrówek był gotów:

     1.Zapasy przygotowane : własnoręcznie wykonany  plecak z kawałków skóry zszytych łykiem z liści i dodatkowo wzmocniony stelażem z patyków.

    Zapakowany starannie przemyślanym zaopatrzeniem: głównie suszona żywność     ( na tzw. czarną godzinę- w drodze zamierzał żywić się tym co znajdzie);podstawowe narzędzia jak: ostry kawałek krzemienia do ścinania i cięcia, kościana igła do szycia i przekłuwania; kłębek mocnej i wytrzymałej nici uplecionej w sznur i na ostatek mały dzbanuszek ze znaną nam już miksturą do klejenia

2.Opracowany  plan wyprawy.

              Jako- tako i  mniej- więcej ( z tym, że bardziej  na:  mniej), nie z lenistwa bynajmniej. Trudno opracować plan przy tylu niewiadomych jak np..: gdzie szukać. W czasie rozmów z panem Klemensem, i czasami z jego nielicznymi znajomymi, doszli do zgodnego wniosku, że jeśli już szukać <<ktowieka>>, to tylko po drugiej, tej mrówkom nieznanej, stronie strumienia. Gdyby się pojawiał po tej, to z pewnością mrówki w czasie swych wypraw, zetknęły by się ze śladami jego obecności.

        A nikt z rozmówców tego nie pamiętał.

        I to był właściwie cały plan……

     3. Rzecz ostania, choć chyba najistotniejsza : wakacje.

    Czas, w którym każda mała mrówka może robić co chce ( no może bez przesady- w granicach rozsądku oczywiście!).W każdym bądź razie w tym czasie maleje nadzór nad ich poczynaniami i to dawało Mrówkowi większe szanse , by mógł niepostrzeżenie wymknąć się z mrowiska. Minie sporo czasu nim jego nieobecność , o ile w ogóle, zostanie wykryta. W czasie szkoły na taki łut szczęścia nie mógłby liczyć w ogóle…

        Cóż wakacje są dla wszystkich- również dla pedagogów i opiekunów, wszystkie mrówki mają równe prawa!!!

Wyruszyć zamierzał  bladym świtem ( przyjmijmy tę umowną nazwę, choć w praktyce niczego takiego w mrowisku nie znano- nie może być przecież zmierzchu i świtu tam, gdzie słońce nie dociera), kiedy jeszcze całe mrowisko byłoby pogrążone we śnie.

W nocy ,kiedy już wszyscy zasnęli, skrycie i cichutko wymknął się do składziku, swej skrytki tajemnej, aby dokonać jeszcze ostatniego przeglądu, a nuż , może czegoś zapomniał? Tak się zajął tym przekładaniem, zapinaniem, poprawianiem i czym tam jeszcze ,że o bożym świecie zapomniał. Nie usłyszałwięć, jak drzwi się otwierają ( sam był sobie winien- od dawna regularnie je oliwił, żeby nie skrzypiały).

- No… no… no… a co my tu mamy?- dopiero to pytanie, w którym zabrzmiała nieskrywana i złośliwa satysfakcja, przywróciło go do rzeczywistości. Spojrzał i zdrętwiał ujrzawszy wykrzywioną złośliwie fizjonomię Grubka…

    << I po ptokach…>> zdążył jedynie pomyśleć….

- Czyżbym o czymś nie wiedział? O tym chociażby,  że naszemu mrowisku grozi głód, a nasz mały zapobiegliwy Odkrywca gromadzi na  te ciężkie chwile zapasy?- szydził zadowolony z siebie Grubek.

- Nie, to tylko..- Mrówek podjął desperacką próbę obrony ,a mówiąc te słowo ustawił się tak, żeby zastawić Grubkowi możliwość dalszego wtargnięcia do składziku. Szybko się jednak przekonał jak marne są to starania.

   Przy niepozorności   jego postury w  porównaniu   z masą Grubka wystarczyło, że ten wykonał kilka tupnięć w przód i przy tym jakby mimochodem spychając obrońcę z drogi, niby  wicher zmiatający zeschłe jesienne liście. Po czym stanął wprost nad plecakiem i innymi pakunkami i beż żenady zaczął sobie w  nich gmerać odnóżami.

- Proszę , proszę- wysapał zadowolony odkrywając kolejne zapasy- widzę ,że tu jakaś  grubsza sprawa się szykuje- co powiedziawszy zaczął wszystko z plecaka wyciągać.

- Nie- zdążył tylko Mrówek krzyknąć. Złapał przy ty Grubka za odnóże, ale nie zrobiło to na tym żadnego wrażenia. Uniósł  marnego obrońcę go do góry wraz z  resztą pakunków, a drugim odnóżem odtrącił jak natrętną muchę .Odczuł to dość boleśnie nieszczęsny Mrówek lądując z hukiem na podłodze, obijając sobie przy tym odwłok.

- Dobra- Grubek zakończył wreszcie wybebeszanie plecaka- a teraz gadaj gdzie , po co i dlaczego. Tylko mi tu nie łżyj – i groźnie przy tym pomachał.

Mrówek  zrozumiał ,że wszystko już  stracone, więc równie dobrze może opowiedzieć cała prawdę.

- To wszystko miało być na wyprawę w poszukiwaniu- zaczął podnosząc się z podłogi i rozcierając obolały odwłok.

    Potem już tylko opowiadał….

- I właśnie teraz, kiedy jestem już gotowy, ty wszystko odkryłeś i cały mój trud zaprzepaszczony- zakończył pełen rozgoryczenia zwieszając przy tym głowę tak, że by jego przeciwnik nie ujrzał przypadkiem łez, które zaczęły się gromadzić w oczach..

   Każde upokorzenie musi mieć swe granice…

- A  może nie, któż to wiedzieć może – powiedział tajemniczo Grubek. Podszedł przy tym do Mrówka i niemalże przyjacielskim gestem położył na nim swoję odnóże- bo widzisz mój mały przyjacielu… W tym mrowisku nie było, nie ma i nie będzie mniejszej czy większej draki bez udziału imć Grubka. Taka traditions, a widzisz ja musze dbać  o mój image. Pojmujesz?

Czego by nie powiedzieć o Mrówku , głupi przecież nie był, w lot więc zrozumiał…

- Właściwie- zaczął niby to w głos się zastanawiać- to przydałby się jeszcze ktoś. Sam wszystkiego nie poradzę, a i w drodze zawsze coś się zdarzyć może. We dwóch zawsze raźniej i bezpieczniej- zakończył z nadzieją w głosie zerkając przy tym na swojego starego wroga­? Nowego sojusznika?

- No widzisz- podchwycił radośnie Grubek- jak trochę pomyślisz, to dojdziesz do prawidłowych wniosków. Zawsze w ciebie wierzyłem. To co- jesteśmy umówieni?

I jeszcze rozejrzał się, klepnał po przyjacielsku Mrówka w odnóże puścił łobuzersko oczko  i jeszcze rzucił wychodząc ze składziku:

- Posprzątaj tu trochę ten bałagan i spakuj porządnie plecak. Tylko niczego nie zapomnij.

Cóż było robić. Biedny mrówek posprzątał składzik, jeszcze raz spakował plecak i ledwo żywy, ale szczęśliwy, że uniknął tragedii, poszedł spać.

Ledwo trochę pospał, a już nadeszła pora wstawania. Trzeba było bowiem ruszać, kiedy jeszcze wszyscy spali. Spotkanie kogokolwiek po drodze mogło zakończyć się dekonspiracją małych spiskowców i klapą całego przedsięwzięcia.

    Spotkali się zgodnie z umową  w składziku .Miny mieli dziarskie, choć oczy kleiły się ze zmęczenia i o sen niemo prosiły .Energicznie więc  je otarli i chwacko chwycili za plecak, który z wydatną pomocą Grubka wylądował na plecach Mrówka.

      I tu nastąpił klops.

      Okazało się, że ten staranie i przemyślanie spakowany, zawierający jedynie najpotrzebniejsze rzeczy, waży jednak tyle, że  przekracza tragarzowe  możliwości  Mrówka.  I mimo ,że ten bardzo się starał, naprężał  i mocno stękał , to jednak się zachwiał,  jego odnóża zaczęły się osuwać i w efekcie pacnął on na podłogę przygnieciony. Nie miał nawet biedaczyna siły się spod plecak wydostać, a nie mogąc tchu złapać, siniećnawet zaczął.

- Ech ty cherlaku jeden- skomentował  to Grubek, chwytając przy tym  za plecak szarpnął ijuakby nigdy nic  zarzucił go sobie razem z Mrówkiem na plecy. Ten na szczęście  zdołał  się w porę  wyplątać, zeskoczył  na ziemię i ustawił się obok .

    Pora ruszać….

Opuścili składzik  powoli i  cichutko zaczęli przemierzać salę w kierunku drzwi. Mrówek wolny od ciężarów szedł przodem, uważnie wypatrując  wszelakich przeszkód, które mogłyby stać się przyczyną rumoru i nieszczęścia.

   Wreszcie szczęśliwie dotarli do drzwi, pozostało je tylko otworzyć, a że wcześniej zostały już naoliwione, nie  spodziewali  się z ich strony żadnych niespodzianek.

  Tak się też stało, otwarły się bez problemu i prawie wyszli na korytarz...

Prawie…

W chwili gdy już Grubek przeciągał poza próg swój pokaźny odwłok dobiegło ich:

- Hm, hmmmmm.

Obaj natychmiast zamarli i zaczęli uważnie nasłuchiwać, co to też mogło być? Jakie dla nich stanowi zagrożenie?

 Kiedy jednak po dłuższej chwili dźwięk się nie powtórzył, obaj zgodnie kiwając głowami uznali, że był to tyko wytwór ich wyobraźni i nerwów napiętych jak postronki...

Uff!!!

 Nie zdążyli jednak nawet raz tupnąć odnóżami kiedy znowu:

-M hmmm, mhmmmm.

Tym razem nie mieli już  żadnych wątpliwości.

 To <<mhmmmhmm>>  do kogoś należało  i wyraźnie do nich było skierowane. Wkrótce zagadka sama się rozwiązała

- Hmm- po czym z ciemności wyłoni ł się….Czułek!

- A cóż ty u licha..- niemalże krzycząc zaczął Grubek.

- Ćśś- syknął ostatniej chwili  Mrówek uciszając towarzysza. Szybko wyciągnął obu na korytarz zamykając jednocześnie drzwi od sali- te hałasy mogły przecież  kogoś obudzić.

- Co ty tu robisz?- syknął do Czubka- powinieneś spać- zakończył  wyraźnie

niezadowolony z obecności kolegi z ławki.

-Ale ja, ja..- próbował nieporadnie wytłumaczyć Czułek

-Ale ja co? -przerwał  Grubek czując, że złość w nim rośnie.

- Ja chcę z wami- usłyszał w odpowiedzi.

Piorun trafiając w kapustę nie wywoła takiego zdziwienia na polu jakie wywołały te słowa Czułka . Obaj rozdziawili gęby, a Grubek zaczął przy tym  dyszeć jak dusząca się ryba wyjęta z wody …

- Taaa- wyjęczał  po chwili sam dokładnie nie wiedząc co znaczy to <<taaaa>>

Pierwszy  do stanu używalności  własnego rozumu doszedł Mrówek i spróbował wytłumaczyć  koledze głupotę jego pomysłu.

- Przecież  ty  nie lubisz wychodzić z mrowiska, stale jęczysz, że cię odnóża bolą, słońce świeci, wiatr wieje i powietrze pachnie….. To nie dla ciebie- mówiąc te słowa miał nadzieję, że albo zniechęci albo obrazi....Byleby tylko Czułek zrezygnował

- Ale teraz chcę, nie chcę zostać sam w mrowisku- z uporem  odparł Czułek.

- Nie dasz rady…- spróbował z kolei Grubek.

- A właśnie, że dam-  Czułek piskliwie upierał się przy swoim i żeby dać dowód prawdziwości swoich słów wyprostował się na całej długości swych króciutkich kończyn i nawet stale zwiędnięte czułki się przy tym wyprostowały.

- Dobra- zakończył spory Mrówek widząc, że czas płynie, a upór Czułka nie słabnie- skora tak chcesz.   

<< Co za fart!! wpierw Grubek, teraz Czułek, a jak tak dalej pójdzie  zrobi się z tego wyprawa całego mrowiska z Jej Wysokością na czele i z Panią  Klarą wraz z jej nieodłącznym sznurem>>- pomyślał rozzłoszczony .

    Ale  w głębi ducha liczył na to, że jeszcze w czasie marszu po wewnętrznych korytarzach  Czułek się zmęczy i  sam  zawróci.

Tymczasem nic na to nie wskazywało. Idący na końcu Czułek całkiem szparko i raźnie posuwał do przodu  potupując odnóżami chcąc w ten sposób pokazać towarzyszom, jak bardzo mylili się   co do niego, a sobie przy tym sam dodawał otuchy.

     Poruszali się śmiało, wiedząc, że jest na tyle wcześnie, że raczej na nikogo się nie natkną .Dopiero kiedy zaczęli się zbliżać  do wyjścia na zewnątrz zwolnili kroku i zdwoili czujność. Wyjścia pilnowały bowiem straże.

Teraz właśnie zaczynał się najtrudniejszy etap ich dotychczasowej podróży.

   Wyjść należało niepostrzeżenie,  nie było bowiem co liczyć na to, że wartownicy wypuszczą na zewnątrz  trzy małe mrówki bez opieki dorosłego. Opracowując plan podróży Mrówek zamierzał ukryć się w koszu na odpadki, który potem, jak  co dzień,  robotnice wyniosłyby i  opróżniły  na zewnątrz mrowiska. Nie był to może przyjemny, głównie ze względu na zapach, sposób, ale na pewno skuteczny. W międzyczasie  jednak przez dołączenie się do wyprawy dwu kolejnych uczestników  zmieniły się okoliczności. We trzech nie mogli się ukryć- nawet gdyby się jakimś cudem wcisnęli do środka, to dodatkowy i niespodziewany ciężar kosza  z pewnością zaalarmowałby robotnice, że cos jest nie tak…

    A że wszystko działo się tak niespodziewanie,  Mrówek nie miał czasu dokonać poprawek. Teraz byli w przysłowiowej kropce…

Mrowisko  zaczynało się powoli budzić, o czym świadczyły glosy dochodzące z dołu. A oni stali i czekali…

- To co robimy?- dobiegło Mrówka z tyłu pytanie Grubka.

Cóż mógł na to odpowiedzieć? Wzruszył tylko bezradnie odnóżami.

- Ech ty uciekinierze od siedmiu boleści… Nie ma tu co tak  stać. Jazda za mną- Grubek najwyraźniej przejmował dowodzenie. Nie mając żadnego innego pomysłu zawrócili i  poczłapali potulnie za nim.

     Początkowo wracali tą sama drogą, która przyszli. Lecz już po chwili   Grubek skręcił  w bok  i wiódł  ich jakimiś nieznanymi  im korytarzami. Musiały być rzadko używane, a niektóre nawet sprawiały wrażenie zapomnianych: po podłodze walały się śmieci, ze ścian, widać ,że dawno nie naprawianych, sypała się ziemia, a tu i ówdzie natrafiali na osuwiska przez które musieli się przedzierać. Kiedy już dość się zasapali (  i to wcale nie tyczyło się tylko Czułka ) Grubek dał wreszcie upragniony znak i zatrzymali się na postój.

- Dobra, jesteśmy prawie na miejscu-oświadczył pozostałym- jeszcze tylko kawałek. Ale teraz postój na złapanie dechu, bo potem będziemy musieli trochę pokopać.

Nie brzmiało to nazbyt zachęcająco, lecz cóż było robić… Mus to mus. Postój wykorzystali na uspokojenie oddechu, uszczuplili trochę zapasy jedzenia tego  na czarną godzinę, wypili po kropli rosy i byli gotowi.

Na szczęście wszystko poszło nad podziw gładko. Część mrowiska w której przebywali, w przeszłości była  wielokrotnie  zalewana w czasie wiosennych roztopów lub jesiennych szarug. Wreszcie ktoś zniechęcony bezustannym i bezowocnym naprawianiem zdecydował o porzuceni tej części mrowiska. Teraz tylko od czasu do czasy ją  sprawdzano i prowizorycznie naprawiano. Wystarczyło więc, aby nasi bohaterowie, a głównie Grubek rzecz jasna, usunęli kilka patyków, igieł sosnowych i powstał otwór na tyle duży ,że mogli się przezeń przecisnąć. …

Ruszyli więc - ale to…to już inna bajka…
VI Na treopie tajemnicy
Autor: mrsywis
08 lipca 2015, 14:53

 VI  Na tropie tajemnicy albo inaczej komu dziś potrzebne pamiętać, co było wczoraj.

Wakacje miały się rozpocząć lada chwila…

A mrówczaki nie, co zrozumiałe,  mogły się już ich doczekać( Mrówek to już chyba  szczególnie).  I wcale nie chodziło mu o to, że będzie to czas wielkiej laby, późnego wstawania ,ciągłych zabaw. Nic z tych rzeczy.

Jego powody były znacznie poważniejsze i, rzec by można chyba bez przesady, znacznie też donioślejsze. Czekało go bowiem  wielkie wyzwanie,  wyprawa po odkrycie i  przygotowywał się do niej już od dłuższego czasu.

Gromadził żywność, narzędzia, sam obmyślił i własnoręcznie wykonał przenośny namiot z nitek babiego lata i liści. Zaopatrzył się również przezornie w różne  medykamenty- tu akurat nieocenioną pomoc okazała   Pani Klara.  Rzecz jasna zrobiła to  zupełnie nieświadomie- niby ot tak, przypadkiem i zachowując najwyższą ostrożność, by niczego się nie domyślił, podpytywał ją o różne takie sprawy, a ona chętnie dzieliła się swoją wiedzą i doświadczeniem.

Cała  ta sprawa zaczęła się tak oto:

Pewnego dnia w ramach zajęć praktycznych zwiedzali Wielki Magazyn w którym mrówki gromadziły wszystko, co zdobyły i co do życia mrowiska było potrzebne. Wcześniej  czy później każda mrówka będzie miała z tym miejscem do czynienia, więc warto było już teraz poznać zasady na jakich wszystko to działa. Rzeczą oczywistą jest, że u tak zorganizowanych stworzeń jak mrówki nic nie dzieje się ot tak sobie i jak popadnie. Tak też było i w magazynie, który właściwie nie był jednym magazynem tylko wieloma ogromniastymi salami.

      Każda z nich była  przeznaczona do składowania różnych rzeczy. Był więc magazyn na jedzenie, był na materiały do budowania ( np.: igliwie) , był też i na owoce itd. Itp. .Do magazynu też nie wchodził kto chciał i kiedy chciał i zostawiał lub brał co chciał. Był wyznaczony czas, kiedy składano   materiały, kiedy pobierano, była mrówka która wszystkiego pilnowała, pobierała…

Już po krótkiej chwili chodzenia i słuchania tego wszystkiego Mrówek miał dość.           A co też to jego wynalazcę i odkrywcę może obchodzić? Przecież on został  stworzony do rzeczy wyższych i o niebo ważniejszych.!!!

 Zamiast więc słuchać  mrówki która ich oprowadzała, zaczął przemyśliwać jakby tu swoim zwyczajem urwać się Pani Klarze i wybrać się na zwiedzanie indywidualne. Tym razem zadanie było szczególnie trudne bo  Pani Klara uwolniona od koniczności opowiadania, pokazywania, słuchania i odpowiadania na pytania, mogła całą swoją uwagę skupić na pilnowaniu swoich urwipołciów. A już  Mrówka szczególnie.Ten gotów byłby przysiąc, ż nawet kiedy rozglądała się wokoło to i tak jedne oko stale było wpatrzone w niego- czuwało… Uparta taka!!!

Ale jak mawia stare powiedzenie mrówek- niechaj żywi nigdy nie tracą nadziei, i drugie: kto czeka to się doczeka, tym razem też się udało. Okazja się nadarzyła kiedy szli korytarzem między regałami, a że było wąsko- musieli iść jeden za drugim. Mrówek postarał się być w środku, podczas, gdy jego prześladowczyni znalazła się na samym końcu sznuramaluchów. Tobyła szansa, która mogła się już nie powtórzyć. Mrówek błyskawicznie  odwrócił się do idącego za nim mrówczaka

- Ani mru mru- syknął. Po czym  zanurkował  pod regał i tyle go było widać. Potem wystarczyło tylko zaczekać, aż pozostali go miną i…. - droga wolna. Minie trochę czasu nim Pani się połapie…Trzeba się spieszyć…

Wejście to właściwie minął.

Było tak jakoś schowane za regałem i w mroku, że wcale go nie zauważył. Na szczęści zadziałał  przypadek ,jak niektórzy mawiają- ojciec większości odkryć. Przechodząc w ciemności zahaczył o coś odnóżem i tak zabolało ,że musiał stanąć na chwilę i pomasować. I wtedy kątem oka dostrzegł ciemny otwór… zaciekawiony potupał w tamtym kierunku.

Wpierw zajrzał niepewnie lustrując wzrokiem pomieszczenie. Dopiero kiedy się upewnił, że nic nie straszy i w kącie nie czyha, dał kilka kroków i wszedł do wnętrza.

Wzburzył tym kurz, co widać było,że latami się tam odkładał, a wzbiła się go taka chmura, że  przez chwilę oddychać nie mógł, a potem tak kichał i kichał, że myślał, że wszystko przekicha, a na pewno czułki- po każdym kichnięciu rzucało nimi przód- tył tak mocno, że w każdej chwili odpaść  mogły...Dopiero po chwili wszystko się uspokoiło i mógł  spokojnie oddychać.  Kichanie minęło i mógł się rozejrzeć.

<< Stary zapomniany magazyn ,starannie ukryty,  nikt tu nie bywa- stąd tyle kurzu…Coś w tym musi być. Jakaś tajemnica, kto wie- może wielka >>  podsumował fakty i  czuł przy tym, że jego ciekawość rośnie z każdą chwilą..

Wreszcie kurz opadł i mógł wreszcie przyjrzeć się uważnie. A to co zobaczył wprawiło go w zdumienie-bo rzeczywiście  było tajemnicz, a przynajmniej dziwne.

Na środku pomieszczenia stało…właśnie- co? Ni to jakaś budowla?: niby podłużna, lecz zaokrąglona na końcach, niezbyt jednak wysoka, ale też nie niska, dziwnie w niektórych miejscach pofałdowana, z góry płaska - i co najdziwniejsze- nie miała wejścia do środka.

A może to  jakieś skamieniałe zwierzę? Ale jak w takim razie mogło się poruszać skoro nie widać żadnych kończyn?

A kolory! Te to już w cały świat, istny bohomaz malowany przez natchnionego i niespełna rozumu artystę. Na dole , to i owszem, owszem ujdzie. Ale im wyżej tym natchnienie artysty wzrastało. Wpierw wpadł na pomysł , że może by zacząć od zielonego, ale już ciutkę wyżej  zmienił zamiar i przerzucił się na róż, aby zaraz potem ( może tylko przypadkiem pędzel umoczył ?) w czerwieni. Wszystko tak jak na tym wernisażu, gdzie wygrał obraz, który , jak się potem okazało, krowa namalowała. Wziął ktoś, umoczył ogon w puszkach z farbą, a potem tylko płótno przystawił. Chyba ten sam tu działał!!!

W każdym razie było to coś  dziwne- nie przypominało niczego z czym by się wcześniej zetknął lub słyszał. Wiedziony ciekawością odkrywcy zdecydował się podejść bliżej, aby lepiej widzieć i dotknąć. W dotyku materiał nieznany, ni to twardy, lecz przy mocniejszym dotyku ustępował, śliski, ale miły. Na pewno nie było to drewno, igliwie, kamień ani nic czego mrówki używały do budowania.

Idąc wzdłuż ściany przy której stał stwierdził ,że w pewnym momencie skręca do środka, aby za chwilę znów odbić na zewnątrz. Po łuku doszedł do końca i znalazł się po drugiej stronie. Ta ściana jakby prostsza była, nigdzie nie skręcała, lecz kończyła się też łukiem. W ten sposób okrążył całą TAJEMNICĘ  i znalazł się w punkcie wyjścia…

Wzruszył bezradnie ramionami, poskrobał się po głowie aż zatzreszczało i zdecydował się wejść na dach, czy cokolwiek to było….

Kiedy wreszcie zdołał tam stanąć widok był jeszcze ciekawszy. Pierwszą rzeczą która rzucała się w oczy były dwa rzędy otworów  przez które przechodziły jakieś ni to gałęzie nt to  pędy  jakichś dziwnych roślin… Najbardziej   jednak przypominały   nici albo sznur, ale tak grubych mrówki nigdy nie uplotły… Tam gdzie kończył się dziwne otwory ział ogromna dziura. Czyżby to było ukryte wejście? Ale na dachu, bez żadnych usprawnień przy wchodzeniu do góry? Bez sensu.

Postanowił zbadać rzecz od środka, ale okazało, się że nie ma zejścia. Zeskoczyć niby mógł, nie było za wysoko, ale byłby problem z wydostaniem się. Jedyne co ujrzał, toto, że tuż pod dziurkami i pędami coś się buja, jakby oderwany fragment ściany?

Im dłużej na to patrzył i badał tym wszystko wydawało się dziwniejsze .Zszedł wreszcie na  dół i cofnął się o kilkanaście tupnięć mając nadzieję, że może z odległości coś wypatrzy..

Pogrążał się właśnie  w rozmyślaniach, rozważał różne pomysły, przemyśliwał…

- Hmhmhm- dobiegło skądś  znienacka. Zaskoczony tym drgnął przestraszony i cofnął się o kilka tupnieć zerkając jednocześnie w kierunku drzwi, żeby się upewnić, że jest którędy wiać, jakby co..

- hm…hmm- ponowne chrząknięcia dobiegły z pogrążonego w mroku kąta Sali;

- Kto tam? – zapytał Mrówek próbując nadać głosowi ton pewności, ale wypadło to raczej słabo,  nie dało się chyba zamaskować, że jest przestraszony

- Nie chciałem cię przestraszyć, przepraszam – padło w odpowiedzi

- Przestraszyć? Mnie?- Mrówek nadal udawał odważnego, a jednocześnie wpatrywał się w ciemność próbując wypatrzeć tajemniczego rozmówcę.

- Jestem Klemens- wraz z tymi słowami- na granicy mroku coś zaczęło się poruszać. Wkrótce oczom Mrówka ukazał się mrówka – staruszek- Pracowałem tu w młodości przez wiele lat ,a teraz, kiedy już siły nie dopisują wypoczywam. Przychodzę tu czasami powspominać…

Tu przerwał i na chwilę zamilkł, jakby oddał się rzeczonym wspomnieniom. I kiedy już Mrówek zaczął tracić nadzieję, że się jeszcze kiedykolwiek  odezwie, drgnął , jakby przebudzony,  po czym kontynuował.

- Pozwalają mi tu przychodzić przez wzgląd na stare lata. Właśnie siedziałem sobie i myślałem, kiedy wszedłeś i oglądałeś. I wcale bym się nie odzywał, ale przez ten kurz, co go poruszyłeś w nosie mnie kręci i gardło zasycha .Nie chciałem cię wystraszyć mały…

Tu dla potwierdzenia swych słów chrząknął   ponownie, wyjął chusteczkę  i głośno w nią niemalże zatrąbił. Mrówek widząc już z kim ma do czynienia uspokoił się i zdobył się na sprzeciw:

- Nie jestem mały. Jestem Mrówek – największy odkrywca i wynalazca w mrowisku- i tu , jak to miał w zwyczaju przy prezentacji- uniósł głowę, wyprostował czułki i dumnie wypiął pierś…

- Ach tak, no proszę , proszę- zamruczał uśmiechając się Pan Klemens widząc te młodzieńcze przejawy buńczuczności- To może dobrze trafiłeś- ta sprawa wymaga właśnie kogoś takiego jak ty.

I przy tych słowach spojrzał na tajemniczy obiekt stojący po środku Sali.

Mrówek podążył za spojrzeniem Pana Klemensa, Milczeli obaj przez chwilę, w końcu Mrówek zdecydowała się zapytać:

- Co to takiego jest?

- Ba – odrzekł zadumany staruszek- tego to właściwie nikt nie wie.

- Nikt nie wie?- w głosie Mrówka słychać było rozczarowanie.

- Widzisz- Pan Klemens zaczął snuć swą opowieść , a w jego oczach zapaliły się iskierki - jak rozpoczynałem tu pracę, pierwszego dnia przyprowadził mnie tu odchodzący już stąd stary magazynier i opowiedział to, co kiedyś jemu jego poprzednik. Ta historia żyje tu już od wielu wielu  pokoleń.- przerwał na chwilę pokasłując i łapiąc oddech, widać było ,że trudno mu mówić- ale kogo to dziś interesuje- zakończył smutno, a iskierki w jego oczach przygasły.

- Mnie interesuje- wykrzyknął niemalże Mrówek bojąc się, że  Pan Klemens nie zakończy tego, co zaczął

- Naprawdę?- spytał niedowierzająco pan Klemens spoglądając przy tym ciepło na młodego- Ponoć wiele ,wiele zimnych i ciepłych słońc temu, tak dawno, że nikt już tego nie pamięta w okolice  naszego mrowiska  zawitały dziwne istoty. Początkowo wartownicy, którzy strzegli wejść do podziemnych korytarzy usłyszeli hałasy łamanych gałęzi, głośnego tupania, chrząkania. Myśleli, że to może znowu te paskudne dziki żerują, więc na wszelki wypadek ogłosili alarm,bo dziki dość  często ryjąc, uszkadzały mrowisko.

Hałasy się zbliżały się właśnie w stronę mrowiska, były coraz bliżej. Lecz ku zdumieniu wartowników nie były to dziki. Na polankę weszły trzy dziwne stworzenia, dwa większe i jedno zdecydowanie mniejsze. Dziwnie się poruszały -na dwu dolnych odnóżach( a widział to kto, żeby poruszać się na dwu , a nie czterech , odnóżach?), a górnymi tak jakoś machały, jakby chciały coś złapać. Z tyłu na tułowiu miały jakieś dziwne garby. Podczas gdy te dwa większe odeszły dalej od mrowiska i posapując zdjęły te garby, to mniejsze podeszło bliżej i trzymaną w górnych odnóżach gałęzią  zaczęło gmerać w mrowisku i je niszczyć.

Atak!!!

Niebezpieczeństwo!!

Zagrożenie dla mrowiska!!!

Wojownicy czekający w gotowości nie mogli dłużej czekać i przystąpili do obrony wspinając się po gałęzi a potem   kończynach dziwnego stworzenia. Gryząc, siekąc i kłując przy tym ile wlezie!!!

Zaatakowany stwór  wkrótce wypuścił gałąź z ręki, machając odnóżami, piszcząc i wrzeszcząc wniebogłosy uciekł w kierunku tych wyższych. Pozostało po nim właśnie to- i tu Pan Klemens wskazał na tajemniczy obiekt narodku sali.- Niektórzy ponoć widzieli, że przy ucieczce spadło to z dolnego odnóża.

Pan Klemens zamilkł , długie  opowiadanie  widać go męczyło…

Mrówek czekał cierpliwie na dalszy ciąg, a kiedy ten nie następował zaczął się wiercić dając do zrozumienia… A kiedy i  to nie wystarczyło zapytał wreszcie:

- A te stworzenie, wróciły tu jeszcze?

- Bardzo wiele mrówek tego dnia nie wróciło do mrowiska- rzekł Pan Klemens  zupełnie bez związku z pytaniem, jakby go nie słyszał nawet - Oddały swe życie w jego obronie….. Potem,  by  pamiętać o ich poświęceniu ,  zawsze kiedy nowe mrówki wojownicy rozpoczynali swoją służbę,  właśnie przy tym   organizowano uroczysta przysięgę.

        Ale mijały zimne i gorące słońca, pamięć zaczęła się zacierać… Nieliczni już tylko pamiętali, próbowali opowiadać, tylko nikt już nie chciał słuchać: << Po co komu to potrzebne, co nam to dzisiaj daje>> mawiali i machając odnóżami odchodzili.

 A dziś….?

     Dziś to już tylko zwidy i bajdurzenia starego mrówka..- zrezygnowany Pan Klemens spuścił głowę. Milczał  i Mrówek. Bo i cóż mógł powiedzieć?

      Że nigdy Pani Klara, która tyle wiedziała i opowiadała :  o rozpoznawaniu owoców, zagrożeniach czyhających na mrówki, o tym jak zbierać, przenosić , , budować, przerabiać, wznosić, toczyć gromadzić więcej i więcej i jeszcze więcej…, Ale jakoś nigdy nic nie mówiła im co było kiedyś w mrowisku…

- Przeszłość to takie wredne stworzenie, które lubi powracać, jak się o nim zapomina- znienacka rzekł Pan Klemens- i…..

- A tu jesteś, nicponiu jeden- rozzłoszczony głos od wejścia zagłuszył dalsze słowa Pana Klemensa. To Pani Klara szybciej ,niż tego się spodziewał zdołała odnaleźć Mrówka- tym razem nie ujdzie ci  to na sucho. Co najmniej dwa tygodnie kozy i żadnych wycieczek przez miesiąc.

- Ale ja.., ja tu spotkałem..- próbował wyjaśniać Mrówek ( po minie Pani Klary widać było tym razem to będzie, oj będzie. Zwłaszcza że idący tuż za nią przewodnik też minę miał gradową….)

- O Pan Klemens- rzekł ten ostatni widząc staruszka- mam nadzieję, że tym razem nie zaczynał Pan z tymi swoimi- lecz widząc minę Pana Klemensa, która sama z siebie była przyznaniem się do winy  ,nie miał żadnych wątpliwości- no nie! Panie Klemensie! Przecież tyle razy  prosiłem, a Pan swoje.  Ciągle te bajki opowiada, młodym w głowach mąci…..A potem są skargi.. Trudno, skoro Pan nie chce po dobroci, w takim razie nie będzie Pan mógł tu przychodzić

- Ale… – próbował oponować pan Klemens, lecz po chwili zdał sobie sprawę z bezowocności tych poczynań.  Kończyną tylko bezradnie machnął, odwrócił się i odszedł.

- Głupcy, wszyscy głupcy- rzucił na odchodnym i zniknął za drzwiami.

- Ale Pan Klemens mówił takie ciekawe rzeczy- próbował bronić staruszka Mrówek.

- Ale Pan Klemens to stara mrówka i  juz mu się rzeczywistość z jego mrzonkami myli- odpowiedziała nie znoszącym sprzeciwu głosem pani Klara. I na znak ,że dyskusja skończona, schwyciwszy Mrówka za czułki niemalże ciągnąc, wyprowadziła z magazynu.

Całe zajście skończyło się na szczęście dla Mrówka trzydniową kozą, choć był przygotowany na najgorsze. Ale już taka była ta Pani Klara, złota mrówka- szybko się zapalała i<< wchodziła na wysokie obroty>>, ale  szybko też ją złość mijała, słowem: do rany przyłóż.

Sprawa tajemnicy jednak się nie zakończyła- przynajmniej dla Mrówka, dla niego dopiero się zaczęła  . Myślał o niej w dzień, myślał o niej w nocy ( a zdarzało się, że i śnił) dumał przy jedzeniu , myciu, dręczyła i nie dawała spokoju. Wreszcie postanowił: musi znaleźć odpowiedź, a odpowiedź jest tam, gdzie są dwunożne istoty.

 sumując: musi je odnaleźć, NIE MA INNEGO WYJŚCIA

Zabrał się do sprawy systematycznie, jak na odkrywce przystało. Zaczął gromadzić wszelkie dostępne informacje. Tyle tylko, że nie było tego zbyt dużo, a właściwie-nic.

   Praktycznie jedyny, kto cokolwiek wiedział, to  był Pan Klemens, którego zresztą odnalezienie też nie było rzeczą prostą.  

   Początkowo wyczekiwał na niego w okolicach magazynu licząc, że się na niego natknie niby przypadkiem… Ale czas mijał , a pan Klemens się nie pojawiał  ( widocznie zakaz wstępu dla niego nie był li tylko i wyłącznie czczą pogróżką). Dopiero kiedy przypadkiem spotkał magazyniera, który był ich przewodnikiem w czasie pamiętnej wycieczki, udało mu się uzyskać informacje o tym , gdzie Pana Klemensa można znaleźć. Była to część mrowiska, trzy poziomy niżej, przeznaczona na pobyt starych i już nie pracujących mrówek. Od tego czasu stał się częstym bywalcem w malutkim pokoiku ( a może raczej norce?) Pana Klemensa. Często spotykał tam też jego rówieśników. Niektórzy z nich czasem dorzucili jakieś źdźbła  informacji. Ale nie było tego za wiele…

Na potrzeby naukowe i żeby wszystko było jak należy całej sprawie nadał kryptonim: <<kto wiek>> a to od tego: kto-wie-kto?

A czy odnalazł <<ktowieka>>? - a to,  to już inna bajka….

V Chyba nie mamy do siebie szczęścia albo...
Autor: mrsywis
05 czerwca 2015, 15:20

   Sensacja!

Sensacja!!!

Seeeeeensacja!!!!!!!!!!!

Wieść w szkole gruchnęła z samego rana ,tuż po pierwszych zajęciach z Panią Klarą.

- Moi kochani, czeka nas wielkie wydarzenie - zaczęła Pani tajemniczo .Musiało być bardzo tajemniczo, bo w sali stała się cisza, jakby makiem zasiał- zgodnie z długą tradycją naszego mrowiska w przyszłym tygodniu..- tu na chwilę zawiesiła głos dla spotęgowania napięcia-...zawita do nas Królowa. Chce się z wami zobaczyć, aby was poznać, przekonać się ,jakie zrobiliście postępy w nauce, porozmawiać. Na zakończenie zje wspólnie z wami i zaproszonymi gośćmi obiad.

Tu musiała przestać na chwilę, bo  mrówczaki podniecone informacją zaczęły się wiercić, szemrać, stukać-pukać i co tam jeszcze potrafią robić zaciekawione i nakręcone maluchy ( a potrafią dużo,oj  potrafią!!!  Ale szkoda tu miejsca, żeby to wszystko opisać).  

- Dobrze już dobrze!- klaszcząc odnóżami zakończyła po chwili radosny harmider- wizyta takiego gościa wymaga od nas przygotowań ,aby nie było , uchroń nas Pramatko wszystkich mrówek, klapy  -więc nie traćmy czasu..

I od razu zaczęła przekuwać swoje słowa w czyny. JUż na następnej lekcji rozpoczęły się wielkie porządki .Mówczaki pozsuwały ławki w jeden rząd,  mróweczki wzięły się za wymiatanie śmieci, kurzów i wszystkich innych nieproszonych gości, które wcale o to nieproszone zdołały się zadomowić w sali. Pomalowano ściany, uzupełniono ubytki, naniesiono świeżego igliwia, udekorowano salę zielenią i kwiatami itd.  itd . Znalazł się nawet ktoś, kto stwierdził, że zieleń za mało zielona, a kwiaty takie jakoś mało kolorowe, więc może warto by było.. Po chwili wahania Pani Klara odrzuciła ten pomysł, głównie z braku czasu..... Wreszcie uznano ,że sala jest na tip- top, picuś glancuś - glanc pomada i można było się rozejść.

O ile pierwszy dzień był poświęcony w sposób wyraźny fizycznej stronie przygotowań, o tyle dzień drugi przeznaczono na przygotowania, nazwijmy je, intelektualne. Pani Klara według wcześniej obmyślonego grafiku rozdzieliła zadania, a więc: kto ma witać dostojnego Gościa; kto będzie niósł długi tren sukni; kto zaśpiewa, a kto zatańczy i kto wreszcie podzieli się swoją wiedzą. Żadnego przypadku!

             Mrówkowi, którego Przewodniczka nie bardzo wiedział jak go zagospodarować, przypadło w udziale  zadanie pomagania w kuchni. << Tam chyba nie wywoła żadnej katastrofy>> pomyślała  szczęśliwa z własnej przezorności. Razem z nim mieli pracować Grubek ( bo silny, to się  przyda do przynieś, wynieś, pozamiataj) i Czułek  ( patrz: Mrówek- jeszcze by z czymś wyskoczył , jak z tym bilo..biblo.. czymś tam).

       I tak na tych przygotowaniach, próbach, sprawdzianach formy  i co tam tydzień upłynął jak z bicza strzelił. Jeszcze tylko w przeddzień przeprowadzono ostateczną  lustrację  sali, korytarzy i miejsc do których miała zawitać Królowa, dokonano ostatnich poprawek, przeprowadzono próby generalne  i w poczucia dobrze spełnionego obowiązku, ale i tak z duszą na ramieniu, można było czekać na TEN DZIEŃ.

Pani Klara korzystając z tego ,że ma jeszcze trochę czasu odbyła z mrówczakami jeszcze ostatni wypad poza mrowisko, bo pomyślała sobie, że warto by było przynieść jeszcze trochę świeżego igliwia kwiatków, bo te na dekoracjach  jakby przywiędły już nieco...

Wracali już do mrowiska, kiedy tuż obok rozłożystego dębu Mrówek wypatrzył pochylony nieco krzew  obsypany wokół ni to brązowymi ni to czarnymi, okrągłymi kuleczkami.

- Psze Pani, psze Pani- zawołał podbiegając do niej i pokazując w jego kierunku- a co to takiego?- próbował się dowiedzieć.

                    Ale że pani się spieszyło, zresztą już znudzona była tymi ciągłymi pytaniami Mrówka, z których w większości i tak   nic sensownego  nie wynikało, a było raczej pustą gadaniną, zbyła go opryskliwie:

- Dajże wreszcie spokój. To do niczego niepotrzebny pieprzowiec. Ziarna ma twarde i nieprzydatne.

<< Niepotrzebny, niepotrzebny, nieprzydatne, nieprzydatne>> Mrówek w myślach przedrzeźniał Przewodniczkę<<  wszystko jest potrzebne i przydatne, trzeba tylko wiedzieć kiedy i jak to coś wykorzystać. Ale do tego trzeba trochę pomyśleć..>> zakończył ze złością. I jakby na przekór Pani ,niby to wracając do szeregu ukradkiem pochylił sie i zebrał kilka z tych kuleczek do woreczka, który zawsze nosił na szyi na takie właśnie okazje.

Wieczorem ,kiedy już ogłoszono cisze nocną i z sypialni zaczęły dobiegać odgłosy posapywania, pochrapywania ,postękiwania, słowem: wszystkie te świadczące  o tym, że powszechnie zastosowano się do nakazu spania, Mrówek wymknął sie ukradkiem do składziku rzeczy wszelakich ( swojej tajnej skrytki , aby tam przeprowadzić eksperymenty z kuleczkami .Po pierwszych próbach okazało się ,że rzeczywiście czarne ziarenka skorupkę mają twardą, że zgryźć ich niepodobna.

- << Hm -pomyślał zafrasowany pierwszym niepowodzeniem- a gdyby tak rozgnieść..Pierwsza próba...nie da rady....trzeba by czymś twardszym, ale i uderzyć by mocniej........o....jest kamień...tak, ale żeby było cicho...trzebaby szmatką owinąć...dobra....pękło jeszcze trzeba potrzeć, żeby na miazgę.....oj, ale kręci w nosie....a psik....łałaaaa     w język piecze ....ogień .....pali....ufff ...mocne> >

Potem było następne, potem następne...i następne  i w pewnej chwili sięgając po kolejne stwierdził, że woreczek jest już pusty. Ocknął  się, jakby się  zorientował, że juz późno ,a jutro musi wcześnie wstać i do kuchni, bo to ważny dzień. Rozejrzał się. Wkoło bałagan, resztki skorupek, rozsypany proszek. Żeby nie tracić czasu zgarnął wszystko na łapu capu i wrzucił do woreczka ,a potem już migiem do łóżka..

Ledwie zdążył, jak mu się zdawało, przyłożyć głowę do poduszki i oczęta przymknąć, kiedy coś zaczęło go za kończynę poszarpywać  i pokrzykiwać  natrętnie  i nieustępliwie:

- Wstawaj, szybko, nie ma już czasu, spóźnimy się- ledwie otwarł snem klejące się powieki i ledwo ledwo  zdołal rozpoznać w poszarpującym Czułka. Niewiele z tego co się działo do niego docierało.

-Zaraz, zaraz nie pali się- zdołał wystękać ledwie żywy mając nadzieję, że uwolni się tak od natręta i jeszcze, choćby, chwilkę małą zdoła pospać…

- Żadne zaraz! Już powinniśmy być w kuchni, zaspałeś- prawie już krzyczał doprowadzony do desperacji Czułek..

<< No tak, przecież dziś jest TEN DZIEŃ >> myśl jak błyskawica przemknęła przez jeszcze drzemiący mózg Mrówka i uruchomiła wszystkie dzwonki alarmowe. Nie tracąc dalej ni chwili zerwał się z łóżka, w biegu niemalże obmył kroplą rosy, złapał co niebądź do jedzenia i w te pędy pognał do szkolnej stołówki, a  za nim próbując nadążyć gnał co sił Czułek.

- A jesteście wreszcie, śpiochy, nicponie, gamonie. Przysypiacie, a ja tu sam samiuteńki muszę wszystk…Nie wiadomo w co odnóża wsadzić-  przywitała ich reprymenda zaczerwienionego do złości i wysiłku głównego kucharza.

- Jazda do roboty- rozkazy padły jak szczeknięcia szczęk rekina- Mrówek:- warzywa- ogień-garnki-nalać wody-gotować. Czułek: owoce- warzywa-obmyć-obrać- do kotła. O, a oto i mości Grubek raczył nas nawiedzić-rzucił zgryźliwie widząc wchodzącego- gałązki-połamać - przynieść -napalić.

I wydawszy ostatnie rozkazy pognał  w inne miejsce pilnować, rozkazywać, niczym wódz na polu bitwy. Napoleon kuchni....

Tak rozpoczęli dzień i do samiuteńkiego południa lepiej nie było. Wszystko na pełnych obrotach, jak nakręceni: myli, kroili, obierali , mieszali, dodawali-słowem wszystko to, co w kuchni czynić należy.

Kończyli już właściwie tuż przed wyznaczoną chwilą, jeszcze ostatni rzut oka, jeszcze tylko poprawka sztućca przy zastawie Królowej. Zupa ciepła, przystawki gotowe, można zaczynać .UFFF!!!!

Ledwie  zdążyli się obmyć, ubrać jak należy, ustawić w szeregu, jeszcze tylko Grubek prostował czułki, kiedy w progu stanęła Królowa ( stanęła niezbyt dosłownie- właściwie zgodnie z rytuałem mrówek wniesiono ją w lektyce). Pełna majestatu, dostojeństwa i wyniosła- i nie tylko dlatego ,że była wyżej niż oni … Bo w lektyce...

Spojrzała z góry ( widać, że ma poczucie własnego majestatu), jakby z odrobiną zaciekawienia, łaskawie obdarzyła wszystkich i każdego z osobna namiastką ni to uśmiechu ni to.... właściwie nie wiadomo czego. W każdym razie wszyscy nim obdarzeni poczuli, jak im z lekka miękną kolana...  Wszystkim tylko nie Mrówkowi. Jego rogata i przekorna dusza jak zwykle musiała dać o sobie znać. Co prawda ukłonił się regulaminowo jak wszyscy, ale spojrzał tak spod oka, że będąca  tuż za Królową Pani Klara gotowa była przysiąc, że puścił oczko do Jej Wysokości Majestatu. << Cóż on sobie wyobraża>> pomyślała struchlała z przerażenia. Lecz czy to Królowa nie zauważyła, czy też zlekceważyła tę hardość? Nie wiadomo…

   W każdym bądź razie na tym   powitaniom stało się zadość, a  szacownego Gościa zaniesiono do sali jadalnej,  zaś nasi bohaterowie, ponagleni nerwowym machnięciem kucharza, rzucili sie do swoich zadań.

Napięty jak struna główny kucharz rzuca się do garnków, miesza, nalewa a jeszcze starcza mu uwagi i sił, by na wszystko mieć baczenie i dyrygować niczym wielki kapelmistrz.

Wpierw przystawki- w roli głównej Grubek.

    Zadanie pierwsze: obsłużyć Królową.

 Pani Klara widząc go wchodzącego na salę  to blednie to czerwienieje, kręci się, już się podnosi, jakby chciała biec, zastąpić, Ale nie..  Wreszcie opada ,  bierze się w karby i obserwuje.

    A zaiste jest na co popatrzeć. Rzecz to niespodziewana i nieoczekiwana z jaką gracją Grubek sunie w kierunku Królowej, pochyla się, nakłada, po czym odchodzi w niskim ukłonie do następnego. Oblicze ma godne, spokojne, pełne dostojeństwa, jak na tę chwilę przystało. Pani Klara widząc to uspokaja się jakby, twarz nabiera zdrowego koloru, a i oddech stopniowo sie uspokaja- zaczyna wierzyć, że wszystko może się udać.... A oto już ostatni gość, ostatni ukłon i dyskretnie Grubek znika w kuchni.

Kiedy już wszyscy uporali się z przystawkami nadeszła pora na danie główne - zupę z ważek z dodatkiem grzybów i borówek.

   Tym razem honory domy pełni  Mrówek.

      Wychodzi z kuchni majestatycznie,  niczym okręt flagowy z portu - pod pełnymi żaglami.  Wydawało się że jeszcze chwila a rozlegną się wiwaty...Oto już przy Królowej, pochyla się , coś szepce, przez oblicze Wysokości przemknął grymas ( << O Pramatko wszystkich mrówek>> -zdrętwiała Pani Klara-  ale nie .., nie ...uff...to uśmiech!!!>>). Po czym ukłon niczym w balecie, można by rzec, gdyby nie to, że ta sztuka jako n nieprzydatna była mrówkom najzupełniej obca. Gość następny,  następny i już ostatni.

    Wreszcie- bezpieczne schronienie w kuchni i wielka ulga, że juz po wszystkim, że to już za... O ile  Grubek za swój  występ, jeżeli byłby to konkurs talentów, dostałby 10 pkt, to Mrówkowi należałoby się 10 i pół…  A gdzie tam!!! 11pkt A co!!

Teraz już stoi tuż za progiem w kuchni. Zdążył już odsapnąć, otrzeć pot z czoła, uspokoić skołatane sercei w spokoju przygląda się sali. Odnóżem ściska swój tajemniczy woreczek, jak wierzy, przynosi mu on szczęście. Ściska i zamiera w przerażeniu …. Jego odnóże trafia w próżnię....woreczka nie ma...Paniczne spojrzenie pod nogi, na salę, nic nie widać…

Nie ma!!!

  Gdzieś tak kątem oka zerka w wazę po zupie. Jest!!!! Lodowaty skurcz w odwłoku.....Pusty!!! Co z proszkiem?!

Odwraca się, biec chciałby....lecz już za późno...

Oto już Królowa nabrała zupy, inni czekają, to ona zgodnie z protokołem  zacząć musi.

    Unosi..

Już zaraz połknie ( krzyczeć by może ,lecz gardło ścisnęło...)przełknęła, nabrała po raz drugi…. przełknęła raz drugi, ruch trzeci( a może?)...

lecz nie.., w połowie przerwany…Łyżka z powrotem, twarz rumienieje, i jeszcze , czerwieniej...purpura..Chwyciła za szyję...krzyczeć by chciała...usta zatyka, a oczy już łzawią....coś chce powstrzymać...coś co chce gwałtownie...

-Aaaapsiiik- gromem  huknęło po sali, a Królową jakby do tyłu rzuciło...  Zawstydzona tym, że jak to, Jej się wymsknęło? Jej?,Jakby się schować chciała, jeszcze mocniej zatkała usta, żeby z powrotem wcisnąć to, co jednak wyleciało...Ale zrobiła to wszystko tak jakoś niezgrabnie, czy też  za szybko, tak że tron na którym siedziała  już wcześniej kichnięciem zachwiany, teraz pochylił się jeszcze bardziej... Może i by jeszcze ustał, gdyby siedząca na nim nie zaczęła rozpaczliwie machać kończynami w desperackiej próbie utrzymania  tak równowagi ( jak i związanej z tym) powagi. Te nadaremne i nieskoordynowane próby miast pomóc, pogorszyły tylko sytuację.... Tron pochylił  sie jeszcze bardziej i.......Królowa się wykopyrtnęłą..... A grzmotnęła przy tym tak, że aż zastawa na stołach zadźwięczała!

     Chaos jaki zapanował po upadku Najszacowniejszej zwiększył  się jeszcze przez to ,iż niektórzy z obecnych, idąc za przykładem Szacownego gościa, a zgodnie z rytuałem, zdążyli skosztować zupy... wszyscy ci nieszczęśnicy wiją się teraz u stołu kaszląć, kichając i prychając, aż łzyim  oczy zalewają,a  przeto nie widząc siebie nawzajem próbując sięgać  po wodę, by ugasić ogień co pali,  wpadają na siebie, przewracają się wzajemnie  strącają ze stołu co popadnie...O ratunku dla Królowej nikt zdaje się nie myśli...

Ale jest jednak szansa....Pierwsi z tego amoku wyrywają się gwardziści. Już jeden podnosi, drugi otrzepuje, inny podniósł wszy  koronę nakłada , ktoś poprawia szaty....

- Wody...wody- ledwo słyszalne chrypienie Królowej słyszą tylko najbliżsi...Już jeden z gwardzistów, jak z procy strzelony, wyrywa do przodu, do kuchni wpada

- Wody- wpadając wrzeszczy, lecz widząc, że wszyscy obecni jakby skamienieli, nie tracąc czasu, porywa stojący w pobliżu dzbaneczek wody i  z powrotem wypada.....

Ledwie Królowa łyk wody przełknęła, drugi i trzeci, pieczenie niczym  stu pieców piekielnych z wolna przygasa…

Już dychać może. ..

I  glos powraca...

 Z wolna się uspokaja, dostojnieje, twarz przygasa. Lecz wkrótce się przypomina, lico czerwienieje…

- Otruć mnie?  Królową? - jak z nagła nie ryknie- dawać tu zdrajcę.....

             Nie trzeba było  dwa razy mówić...

      Straż w te pędy wbiega do kuchni, i nim pomyślisz wszyscy pod groźbą włóczni  przywiedzeni już są  przed oblicze niedoszłej ofiary.

Główny kucharz  patrzy dokoła, z głupia  frant  się uśmiecha, to miny robi, odnóżami macha, spojrzenie  cielęce:

-Co niby ja? - z głupia pyta. Iście oszalał!!!

Czułek I Grubek  zdziwieni, odnóżami dygocąc , tyle ,że stoją...

Jedynie Mrówek...On to rozumie, jedyny w sali..

- Otruć mnie? Królową?- pada po raz wtóry...zawisło  w sali.

Mrówek zbiera odwagę......

- To ja -wyszeptał wreszcie .Czy to w przypływie odwagi czy też  desperacji, był gotów na wszystko…

-Ty?- groźbie tego pytania Królowej  sprostać jedynie  mogła groza spojrzenia jakim go przez chwilę obdarzyła. Tylko przez chwilę, musiała się bowiem obejrzeć z powodu rumoru za nią- nic to, ktoś tylko zemdlał ( Ktoś??- Pani Klara!!!)

Lecz już z powrotem patrzy, szacuje złoczyńcę….

Złość jednak stopniowo mija, a wraz z nią , na szczęście , i zdrowy rozsądek powraca.

- Tyyyy? Ale co? Dlaczego?- rzęzi Królowa jeszcze, ten ogień tak szybko jednak nie mija…

- To nie tak psze Królowej- zaczyna pochlipując nasz nieszczęśnik- bo to było niechcący……

I tu  naprzemian płacząc,  albo się krztusząc, zaczyna snuć historię nieszczęścia. Królowa co i raz popijając kropelki wody słucha ciekawie, pochrząkując przy tym (  nie wiadomo czy z zaciekawienia, czy też raczej głosu sprawdzenia…), czasem czoło zmarszczy, raz się uśmiechnie…Kto wie? Może będzie dobrze i ujdzie płazem? – zaczyna się rodzić nadzieja…

- …. I wtedy rzemyk się chyba rozwiązał i wszystko wpadło do zupy i stąd to…- zakończył Mrówek opowieść i głowę schylił w pokornym oczekiwaniu na wymiar kary.

- Zaczynam chyba rozumieć- zaczęła Królowa wyrozumiale, czym niebywale zdziwiła obecnych- rzecz to bowiem  u Niej niebywała- i dokonałeś chyba swojego odkrycia, tyle tylko- chrząknęła- że w mocno zawyżonych proporcjach- próbowała żartować. I  licząc widać na to ,że tym sposobem pozostawi dobre wrażenie odwróciła się  machnięciem dając znać ,  żeby ją  już  wyniesiono i cała sprawę uważa się za zamkniętą.

Więcej już tego dnia nie jedzono.

   Królowa zaszczyciła jeszcze swoją obecnością uroczyste przedstawienie ku Jej czci,

Tuż po nim  wymawiając się nawałem obowiązków skróciła swą wizytę  i kazała się zanieść do swych komnat.

       Sprawa zupy  niby zamknięta, lecz nie do końca…

    Ostatecznie  przecież Majestat upadł i to z hukiem, doznał  szwanku na honorze ,a czegoś takiego płazem puścić jednak nie można. Wyrokiem tegoż Majestatu przy zastosowaniu nadzwyczajnego trybu złagodzenia kary, sprawca opisanych nieszczęść skazany został na tydzień kary.

     A  oznaczało, że przez tydzień nie wolno mu będzie opuszczać pomieszczeń mieszkalnych , rzecz jasna nie dotyczyło to czasu, kiedy miał iść do szkoły. Ostatecznie miała to być kara, a nie nagroda.

Jak powiadają stare mrówki nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pewnego dnia, kiedy Mrówek odbywał swoją karę zawitał do niego niespodziewany gość- główny kucharz.

    W pierwszym odruchu na jego widok skulił się w sobie w oczekiwaniu w szystkiego co najgorsze i  żeby na to nie patrzeć nawet oczy zamknął    

<< Niech tam >> pomyślał zrezygnowany. Ale kiedy po czasie nic nie walnęło i nie łupnęło, w akcie najwyższej odwagi otworzył jedno oko i spojrzał.

- Kochanieńki, słodki ty mój. Powiedz że mi ty – i tu kucharz wyłuszczył swą prośbę, Potem jeszcze dopytał, powtórzył, żeby mieć  pewność i cmoknąwszy Mrówka w czułki….. I już go nie było..

Po pewnym czasie w kuchni…

- Mhm..mhm…mhm- siorbnięcie- mhm…dobra….znakomita,,,to nareszcie toooo..my pryszys..

A Mrówek!

A  Mrówek - to już inna bajka

Bez tytułu
Autor: mrsywis
Tagi: rozdział iv  
01 czerwca 2015, 19:55

 IV Niecne sprawki Grubka  albo inaczej: jak nauczyć niektórych używać rozumu ( albo tego, co się mieści w głowie)

Ach ten Grubek!  - pamiętacie go?

Tak, tak . Tego co był już dugi rok w tej klasie, tego z długimi odnóżami i nastroszonymi czułkami i odwłokiem tak dużym, jak niektóre mrówczaki w całości.

Z tym Grubkiem to był kłopot, a w raczej- kłopoty, nie lada  jakie. Wiedząc, że zdecydowanie góruje na pozostałymi i nikt mu sie nie przeciwstawi począwszy od pierwszego dnia robił właściwie co chciał, a z czasem poczynał sobie z mrówczakami coraz śmielej .A to kogoś szturchnął,  a to  uszczypnął w odwłok. Malutkiej Kince to nawet  czułki poplątał dodatkowo związując je na końcach nitką pajęczą, żeby trudnej j było je rozplątać....Muśkowi z trzeciej ławki kiedyś podebrał trzy kawałki grzybka, które ten sobie przyniósł na drugie śniadanie i przy wszystkich, głośno się śmiejąc, zjadł jakby były jego własne.

Nic sobie nie robił z tego, że Pani Klara go upominała, nie raz nie dwa nawet sie porządnie zezłościła i na niego nakrzyczała, rozmawiała- wszystko to nie pomagało. Skutek tego był taki sam, jakby rzucała grochem o ścianę. Raz nawet na lekcji ostrzegła go ,że jak się nie poprawi, to o jego zachowaniu powie << wyżej>>, a kto wie? Może nawet sama Królowa się dowie, a wtedy to....! Wszyscy się wtedy nieźle wystraszyli. Tylko nie on.

- A co mi tam- powtarzał zataczając się ze śmiechu i , jak to on, niemal się od tego przewracając-co mi tam zrobią? Przecież mnie nie wyrzucą! Do pracy nie wyślą- przecież na to jestem za młody, więc nie wolno..Do więzienia nie zamkną, bo ich u nas nie ma. Powtarzał tak zawsze i zaraz brał się do obmyślania jeszcze większej i złośliwszej psoty..

Ale najgorzej to miał z nim Czułek,  a zaczęło się to tak:

Na jednej z pierwszych lekcji, tak to zwykle bywa w szkole na pierwszych lekcjach, wszyscy po kolei mieli opowiedzieć, kim chcą być w przyszłości ( pamiętacie jeszcze co powiedział Mrówek?). Jak się domyślacie mrówczaki wcale nie zaczęły opowiadać o tym , jak to będą strażakami, policjantami czy też piosenkarzami albo modelkami- jak pamiętamy, u n ich nie ma takich zawodów, więc nie ma i takich marzeń. Opowiadali, jak to będą robotnicami, jak w lesie będą zbierać i znosić, albo zajmować się dziećmi itd.  itp..Grubek dla przykładu zamierzał jako truteń być gwardzistą, czyli wojownikiem ( czemu to nikogo nie zdziwiło?), ale nie zdążył opowiedzieć, jak to będzie wszystkich przywoływał do porządku. W porę Pani Klara go powstrzymała....

Kiedy wreszcie przyszła kolei na Czułka ten wstał, w sobie się skulił, swoim zwyczajem, czułka zwiesił i zaczął nieśmiało i tak cicho, że już ciszej się nie dało:

- Ja to będę bibliotekarzem- i tu przerwał jakby zawstydzony, tym co wyrzekł. Zresztą i tak by dalej mówić nie mógł: po sali przetoczył się taki ryk śmiechu Grubka, że  on ze swoim głosem nie miał szans się przebić.

- Bi. bi...bilio.- rechotał Grubek- lekarzem? A co niby to takiego jest?

Nie przerywał sobie zabawy..

<< Masz babo placek>> pomyślała sobie całkowicie załamana Pani Klara<< Najpierw jakieś dziwactwa Mrówka , teraz ten ze swoim bilo..bibo.. czymś tam. Dwa dziwaki w jednym koszu. Za dużo już  tego jak na moją  starą głowę. >> I pewnie załamałaby się całkowicie, gdyby nie jej pedagogiczne poczucie  obowiązku, które nakazywało stać na stanowisku ibez względu na wszystko  dalej prowadzić lekcję.

- Grubek cisza - starała się opanować sytuację  i spojrzała przy tym

tak, że ten, o dziwo, błyskawicznie doszedł do siebie.

- Bibi. bibo..bilo..Kim?- spytała Czułka z niedowierzaniem

- Bi-blio-te -ka-rzem - nadal nieśmiało, ale bardzo wyraźnie przesylabizował.

- A kto to taki jest? - dopytywała nadal nic nie rozumiejąc.

A Czułek jakby czekając od dawna na to pytanie, zaczął z niebywałym , jak na niego animuszem i werwą objaśniać całość zagadnienia .

- Bibliotekarz to ktoś taki Psze Pani- tu na chwilę przestał, jakby panujące w nim emocje na chwilę go poddusiły, ale szybko sie opanował i ciągnął dalej - kto gromadzi różne spisane lub narysowane na liściach, lub kawałkach kory, rzeczy takie jak na przykład opisy podróży albo mapy. Albo jak ktoś chce opowiedzieć jakąś historię, to ją zapisuje,.- wyjaśniał jak komuś małemu. A tak przy tym sie rozpalił, że zniknęła gdzieś ta cała jego niepewność, oczy zapłonęły, jakby w nich gwiazdy zamieszkały i nawet ta oklapła czułka sie wyprostowała.

- Potem się to wszystko tam ,znaczy się w bibliotece przechowuje, ktoś to ,musi zbierać, układać, , przepisywać. I to jest właśnie bibliotekarz-  zakończył zdyszany i z lekka zadziwiony ( co..co...co.? To ja tyle powiedziałem?)

- Ale do czego to wszystko potrzebne?- dopytywała Pani Klara z każdą chwilą bardziej zdumiona i nie na żarty zaniepokojona<< Czy on czasem nie popadł w złe towarzystwo? Skąd on takie rzeczy wie i takie dziwactwa wymyśla?  Czy to aby bezpieczne? Nie! Nie ! Nie! Koniecznie muszę o tym wszystkim powiadomić  ważniejsze mrówki. Ba może do samej królowej raport...>> Tak sobie pomyśliwała jednocześnie starając się przybrać taki wyraz oblicza ,żeby się z tymi myślami nie zdradzić

<< A póki co chyba trzeba ograniczyć jego spotkania z Mrówkiem, tak na wszelki wypadek>> zadecydowała po cichu.

Ażeby dalej nie drążyć tematu i żeby jeszcze co gorszego, o Pramatko wszystkich mrówek!, z tego mnie wyniknęło, grzecznie acz zdecydowanie przerwała i  podziękowała Czułkowi każąc mu siadać.

Och! Nie oburzajcie się tak na Panią Klarę , lepiej postarajcie się ją zrozumieć, dla niej to wszystko było nowe! To było coś, co nie mieściło się w głowie. Mrówki z tego mrowiska, nie wiem jak w innych, nie znały biblioteki, ani bibliotekarza. Po prostu:  nie było to im do niczego potrzebne, bo i po co?  One były stworzeniami, które uznawały, że ważne jest to , co jest do czegoś przydatne, potrzebne , da więcej jedzenia ,pomoże w budowie, przyspieszy transport i dzięki temu będzie wszystkiego więcej i więcej i więcej. To ma sens.

A wymyślone i spisane historię- przecież niczego więcej nie będzie. Zresztą. Co to jest to << spisane>>? One nie znały pisma. Owszem miały pewne znaki. Jedne określały, gdzie jest żywność i jej poszczególne rodzaje jak: grzyby, owoce albo martwa mucha i jak do niej trafić. Inne ostrzegały przed niebezpieczeństwem , żeby jakaś nieostrożna nie polazła i nie zaplątała się w sieć pajęczą, albo nie dała się zadeptać przez dzika. I w zależności od potrzeby je stosowały. Ale żeby zaraz cos opowiadać i to spisywać? Zresztą co opowiadać? Gdzie leży ta martwa mucha? Wystarczyło, że jedna drugiej powiedziała i cześć pieśni, wielkie mi halo! Po co tu opowieść !

Albo mapa? Jak juz gdzieś poszły i znalazły ciekawe miejsca, - ot choćby krzaki jeżyn czy malin ( takie mrówcze mniam mniam) to zapamiętywały drogę i tyle... Wiadomo, że jak ktoś był młody i nic nie wiedział, to trzeba go było nauczyć tego, co mu się w życiu przyda. Od tego to przecież były szkoły  i ktoś taki jak Pani Klara. Ale tu też czas był ważny i nie  było miejsca  na  głupoty, bo tam na zewnątrz czekano, liczyła się każda para odnóży do noszenia, budowania .itp.

Więc całe to opowiadanie i spisywanie wymyślonych historii, żeby potem ktoś to czytał? ,  to czyste  marnotrawstwo, kompletna strata czasu i energii. Zgroza! Przecież w tym czasie można było coś zbudować, przenieść, naprawić.( mrówki z tego mrowiska były przecież nowowoczesne  i, choć może samego pojęcia nie znały, to jednak rozumiały, co to jest wydajność).

Zresztą. Spróbuj cały dzień biegać, nosić, budować, układać, naprawiać, gromadzić, szukać, kopać i co tam jeszcze...Ciekawe, czy wieczorem będziesz jeszcze miała czas, i siłę  na głupoty?!

Na tym lekcją się skończyła, zbawienny dzwonek wybawił Panią Klarę od dalszych, ewentualnych, problemów.

Ale dla Czułka ona się nie skończyła, to by było za proste. Grubek nie mógł przepuścić takiej okazji ...

Już następnego poranka wchodzącego do sali Czułka powitało gromkie:

- Na cześć pierwszego Biblola w historii mrowiska hip!hip!- zaintonował Grubek

- Hurra - odpowiedziało kilka głosów ( zawsze się znajdą jacyś w grupie  gotowi dokuczyć słabszemu, czy to z własnej woli, czy z braku rozumu, czy też na wszelki wypadek z tchórzostwa: dokuczają innemu to dobrze, przynajmniej ja przez tę chwilę jestem bezpieczny).

Potem już było tylko : Biblol to, Biblo tamto, a inne mrówczaki zaczęły się też powoli do tego przyzwyczajać i zapomniały, , że Czułek to Czułek a nie jakiś Biblol.

Mrówek widział, co się dzieje, jak jego kolega z ławki z dnia na dzień markotnieje, jeszcze bardziej-a wydawałoby się , że już bardziej nie można- zapada się w sobie i nic go już nie cieszy. Nawet ulubione przez niego do tej pory rozpoznawanie części roślin po dotyku, czy owoców po zapachu, nie przynosiło mu radości i nie brał się za to z dotychczasowym zapałem. Znikał też z sali na przerwach, jak się można domyślać- chował się przed docinkami. Na posiłki na długiej przerwie przychodził ostatni, jak już stołówka była praktycznie pusta tuż przed samym dzwonkiem. Mrówek to widział, ale nic nie mówił.

Ale kiedy pewnego dnia Grubek podmienił Czułkowi na zajęciach sok z wilczych jagód na podobny, z koloru i zapachu, sok z parzącej nierozwiązki , przez co Czułek dość mocno poparzył sobie odnóża, Mrówek powiedział sobie : <<DOŚĆ!!!Tak dalej być nie może>> i zaczął przemyśliwać, jakby tu  dać nauczką Grubkowi i położyć temu wszystkiemu kres.

Ale jak to zrobić?

Wiedział, że otwarcie sprzeciwić się nie mógł, bo doszło by do bójki, a tego nie chciał, a to z kilku powodów

Powód pierwszy: bójki są złe i przez to zakazane. Zazwyczaj też niczego nie rozwiązują , bo i cóż z tego że mu  dołożę? Będzie się chciał odegrać i dołożyć mi i tak bez końca? W razie zaś wdania się w sprawę, co było nie do uniknięcia, Pani Klary- mogło się to kiepsko skończyć.

Powód drugi ( i kto wie czy nie najważniejszy w rozumowaniu Mrówka): porównując swa mikrą postać z dorodnym Grubkiem wiedział, że żadnych szans nie ma, Byłoby to tak mniej więcej jak zderzenie komara ze słoniem ( pytanie czy ten drugi cokolwiek by zauważył?)

Jednak się nie poddawał. Jako wyznawca przekonania, słusznego skąd  inąd, o wyższości myślenia nad bezrozumnym, choć << napakowanym>> , działaniem, zaczął planować. Trochę czasu mu to zajęło, ale rozwiązanie znalazł, choć z lekką pomocą przypadku.

Otóż pewnego dnia na wycieczce, tak jakoś, niby przypadkiem odłączył się od grupy ( te << niby>> przypadki , to mu się , prawdę mówiąc, prawie na każdej wycieczce zdarzały, przez co był pod szczególny i osobistym nadzorem Pani Klary. Ale jako mistrz kamuflażu zawsze znajdował krótką chwilę jej nieuwagi, zajęcia czyś innym, by: myk myk i już hajda przed siebie. To była zawsze tylko kwestia czasu).

Tym razem trochę dłuższego czasu. Dopiero kiedy dotarli nad strumyk Pani Klara zarządziła chwilowy odpoczynek . Mrówczaki rozlazły się, jedne żeby w strumyku moczyć zmęczone odnóża, inne zaczęły coś szamać, a jeszcze inne legły w cieniu i oddały się błogiemu nieróbstwu. Więc kiedy oczy pani Klary zaczęły tańczyć dookoła głowy, żeby cały ten rozgardiasz widzieć i upilnować, jemu  zostało tylko dyskretnie : myk za krzaczki, potem :drugi myk za drzewko i myk...myk i już go nie widać, a jak nie widać to....wiadomo  co. I szybki bieg w kierunku grupy krzaków obok których wcześniej przechodzili, a które go zaciekawiły, głównie z powodu  zapachu, który wokół siebie rozsiewały.

Kiedy już do nich dotarł, rozpoczął systematyczne ich badanie. Jak każdy prawdziwy naukowiec rozpoczął od ich obejrzenia, by potem przejść do dalszych czynność czyli dotykania. Aliści, kiedy to uczynił  ich czułkami  poczuł, że są pokryte czymś lepkim, a kiedy roztarł  to coś miedzy nimi  ( żeby sprawdzić, czy to jest gęste  czy rzadkie,  czy bardzo czy mniej mokre  mokre ) poczuł  w pewnej chwili, że nie może rozłączyć czułków. Stanął zadziwiony, po chwili pociągnął mocniej, i mocniej, i jeszcze mocniej… .

    I nic  z tego . Wystraszył się nie na żarty, zasapał, spocił, ale rozłączyć nie mógł. Widząc, że wszystkie próby nie przynoszą owoców, a czas płynie i przez to wzrasta ryzyko wykrycia jego ucieczki, porzucił myśl o dalszych próbach uwolnienia i tak jak stał, rad nierad, wrócił biegiem na miejsce postoju. Z duszą na ramieniu dołączył niezauważenie do grupy, mając nadzieję, iż Pani Klara nic nie zauważy. 

     I nie zauważyła. Nikt nie zauważył. Wróć. Czułek - chyba, bo  mu się tak kątem oka przypatrywał, ale, trzeba mu to przyznać, pary z ust nie puścił .Bezpiecznie więc wrócił do mrowiska ze sklejonymi czułkami.

Problem jednak pozostał  i trwał przez kolejne dwa dni i zmuszał Mrówka do kombinowania, co robić, by nikt niczego nie zauważył.  Z pomocą , jak to często bywa z wynalazkami, przyszedł mu - przypadek. Na zajęciach z rozpoznawania  różnych cieczy, materiałów, tych przydatnych jak i bezużytecznych, czy wręcz szkodliwych, zajmowali się tworzeniem i rozpoznawaniem wydzieliny z żuka ( powszechnie stosowanej w mrowisku: począwszy od zastosowania jako najpopularniejszy napój, poprzez lekarstwo na dolegliwości żołądkowe, a skończywszy na jego bardzo przydatnych właściwościach przy użyciu wszędzie tam , gdzie coś się zatarło, zassało lub zardzewiało). Kilka kropel z wydzieliny wystarczyło, żeby czułki stały się wolnymi.....

Teraz właśnie zamierzał to wykorzystać....

W mrówczej bursie w swej tajemnej skrytce (jak każdy malec miał ją i jak każda taka skrytka, była tajemna i wszyscy  wiedzieli, że jest tajemna. Tajemnicą wszystkich chyba  było, że mieści się w składziku na różne wszelakości) w pustej skorupce  po małym ślimaku przechowywał lepką  substancję, którą zdołał zebrać w  trakcie kolejnych wycieczek poza mrowisko.  Wydzieliny żuka gromadzić nie musiał , w każdej chwili mógł ją mieć.

    Plan był gotów, pozostało tylko przystąpić do działania.

Wykonanie go było śmiesznie proste. Pewnego dnia przyszedł do sali dużo, dużo wcześniej przed innymi i na miejsce zajmowane przez Grubka, które ten dla swej wygody wymościł igliwiem i liśćmi i je  regularnie wymieniał, podrzucił pęcherz komara wypełniony znaną nam substancją. Pył pewien, że igliwie i liście skutecznie ukryją pułapkę.

         Spokojne zajął swoje miejsce w sali i cierpliwie czekał. Wszystko wyglądało jak co dzień: mrówczaki się schodziły, Czułek tuż  przed samym dzwonkiem zajął miejsce, trochę rwetesu i harmidru… Równo z dzwonkiem wpadł do sali Grubek, chyba zaspał, bo jeszcze przecierał oczy, a tuz za nim wkroczyła  Pani  Klara. Żeby jej nie podpaść Grubek szybko zajął miejsce, co dla powodzenia planu Mrówka była dodatkową  okolicznością sprzyjającą.                   Lekcja jak to lekcja, nic wartego zainteresowania, oczywiście dla naszego opowiadania  a nie , broń Boże, dla mrówczaków!!!   

                         Wreszcie zadzwonił dzwonek. Serce Mrówka żywiej zabiło- zaraz się okaże.... Jeszcze nie przebrzmiały ostatnie tony dzwonka, kiedy cała klasowa hałastra rzuciła sie do drzwi, byle jak najszybciej na korytarz!!!

- Pszę Pani- rozległo się ledwie słyszalne w całym tym tumulcie- psze Pani...

- Psze Pani- ponowne błaganie

- Taak-? siedząca przy swoim stoliku pani Klara pogrążyła się przez chwilę we własnych myślach  ( a co ? Jej tonie wolno?)  i teraz przywołana niespodzianie do rzeczywistości była z lekka zdezorientowana. Próbowała nie dać tego po sobie poznać, więc uniosła głowę i spod okularów spojrzała na klasę próbując  szybko ustalić  kto? co? dlaczego?

 

. - Słucham- rzuciła próbując zyskać na czasie << O jest Grubek?- zdziwienie - co on jeszcze tutaj robi .Przecież do tej pory powinien już dawno być na korytarzu, a tu wciąż tkwi na swoim miejscu?>> myśli szybko przeleciały przez głowę.

- Ja...ja- jąkając się próbował coś jej powiedzieć- ja....nie mogę wstać.- zakończył niemalże zrozpaczony.

- Jak to nie możesz wstać? Uważaj!- tu  Pani Klara spojrzała wymownie na niego- jeśli to jeden z twoich kolejnych głupich pomysłów  ,to!!!.-  zawiesia głos tak, że każdy bez problemów mógł zrozumieć co to jest to <<to>>.

- Nie...- odpowiedział prawie płaczliwie Grubek zwieszając głowę- podłoga mnie trzyma...

     Wszyscy, którzy  nie zdążyli jeszcze wyjść z sali zatrzymali sie w pół kroku jakby rażeni piorunem po czym wiedzeni  ciekawością biegiem zawrócili zobaczyć , a cóż  tam się wyprawia?

Wstała też z swego miejsca i Pani Klara, by sprawdzić, a co właściwie chodzi. I rzeczywiście tym razem Grubek nie robił żadnych numerów. Siedział jak przykuty do podłogi, starał sie podnieść z całych sił, tak się naprężał, że aż sczerwieniał, a żyły tak napęczniały, że  miało się wrażanie, że jeszcze chwila a popękają. Lecz wszystkie  starania na nic- jak siedział, tak siedział.

- Grubka podłoga złapała- potoczyła sie po klasie. Na początku takie delikatne śmichy-  chichy  zaczęły narastać, aż stały się jednym huraganem śmiechu co  przetoczył się po sali i wylał na korytarze. Ściągnął stamtąd innych zaciekawionych, a nawet poprzychodzili z innych klas... Grubek widząc co się dzieje raz czerwieniał ze złości, to znów bladł ze strachu nie wiedząc do końca, co też się z nim dzieje.

- Cisza- zarządziła Pani Klara starając się opanować tumult- wszyscy na korytarz- zarządziła tak stanowczo,że nikt nie śmiał nie wykonać polecenia

            Sala opustoszała. Ale co zrobić z Grubkiem?  Próbowała mu pomóc i pociągnęła lecz nie dała rady. Wezwała kilku mrówczaków próbując metody dziadka i rzepki ( znacie to: kawka za mruczka, mruczek za wnuczka, wnuczek z babcię , babcia za dziadka, dziadek za rzepkę -ciagną i ciągną , wyciągnąć nie mogę) Skutek podobny - wyciągnąć nie mogą. Wreszcie wezwano woźnego. Przyszedł, popatrzył, podrapał się czułkami po głowie i bezradnie rozłożył kończyny. Koniec końców wobec tylu niedanych prób pomocy ustalono, że trzeba wyciąć kawałek podłogi. To jednak mógł zrobić tylko ktoś z brygady remontowej , ale oni akurat naprawiali mostek nad strumykiem i mogli być najwcześniej jutro rano...

         Cóż było robić? Musiał Grubek cierpliwie czekać .Przesiedział kolejną lekcję, przesiedział przerwę obiadową ( choć obiad zjadł- jakiś litościwy mrówczak przyniósł mu ze stołóki suszone udka muchy i dwa owoce jeżyny). Przesiedział pozostałe lekcje, aż wszyscy wyszli i został sam....Tylko co jakiś czas przychodziła Pani Klara, by się upewnić, czy czegoś nie potrzebuje, czy się dobrze czuje, itd ( choć po raz pierwszy miała spokojną głowę i nie musiała się frasować się, gdzie też mógł pójść i co zamierza zmalować)

Może gdyby się gdzieś schowała i podpatrywała  z ukrycia, zobaczyłaby ,jak ktoś przed wieczorem zakrada się do sali, wchodzi, zamyka drzwi...Apotem ściszone głosy, jakaś rozmowa, po czym drzwi sie ostrożnie uchylają i wychodzi  Grubek: po cichutku, drętwym krokiem, masując sobie odwłok i taki jakiś przy tym  skruszony? spokorniały?. A za nim tylko jakiś cień przy ścianie się  przemknął....

Od tego zdarzenia,  jakiś nowy, lepszy duch wstąpił w Grubka. Nie to, żeby zaraz wszystko anielskie w nim było,  co to to  nie. Ale przezywał jakby mniej, nikogo już nie męczył, a jak już wymyślił jakąś psotę  czy kawał, to widać było, ze starał się, żeby i ten kogo on dosięgał, śmiał się z tego  równo z innymi. Pani Klara też nieraz się uśmiała, a wcześniej to przecież tylko ze złości zgrzytała..

A jak się już zdarzyło, że się trochę zagalopował, przecież każdemu zdarzyć się może, wystarczyło wtedy, żeby Mrówek cichutko szepnął: Grubek, syknął, albo tylko spojrzał, a już Grubek  wracał do stanu normalności. Pani Klara kilka razy nawet to zauważyła. Kto wie, może się czegoś domyślała, było nie było - przecież miała doświadczenie pedagogiczne!!!. Fakt faktem, że nigdy nic nie rzekła.....

Czułek? Czułka to Grubek już szerokim łukiem omijał. Nawet jak ten całkiem  przypadkowo przez niedopatrzenie znalazł się w pobliżu, wystarczyła chwila i już Grubka nie było...

 A tak przy okazji. Kiedy Mrówek był juz starszy dowiedział się, że te pachnące krzewy  z kleistą substancją,   to nie żadne krzewy tylko grupa rosiczek, roślin owadożernych. Ich słodki zapach ma przywabiać owady w pułapkę, a ta kleista maź ma im uniemożliwić wydostanie się z niej. Dowiedział się tego w zimie, ale i tak się spocił...Wystarczyło tylko mocniej nacisnąć....Zrozumiał, jakie miał wtedy szczęście...

Ale to już inna bajka.....

Pierwsza wyprawa albo inaczej: nawet starszych...
Autor: mrsywis
Tagi: wyprawa  
09 maja 2015, 14:52

 III Pierwsza wielka wyprawa   albo inaczej: nawet starszych warto czasami słuchać....   

- Nareszcie, nareszcie nareeeeeszcie-  ten  radosny z samego rana okrzyk Mrówka postawił chyba na nogi całe mrowiska. Rzecz to bowiem niesłychana- dziś miał on bowiem, pa raz pierwszy w życiu, chęć iść do szkoły- nareszcieeeeeeee.....

A jakby ktoś gapa nic nie zrozumiał, to zachowanie Mrówka nie pozostawiało żadnych wątpliwości: zerwał się z łóżka jak poparzony ( i to bez codziennego dodatkowego budzenia); obmył się szybko w kropli rosy ( bez narzekania że za zimna- albo za gorąca, co zależało od okoliczności);zjadł  zupkę z mleczka mszyc ( bez codziennego brrrr...wykrzywiania czułek, plucia na prawo i lewo bez zwracania uwagi na siedzących wkoło) i pakując wszystko na łapu capu z tornistrem na plecach stanął gotów w progu. Tym wszystkim tak zdziwił nic  nierozumiejącą wychowawczynię ,że ta wpierw dotknęła jego czoła ,by sprawdzić, czy  aby nie gorące, a kiedy nie stwierdziła żadnych objawów choroby ,podreptała jeszcze do kuchni i podejrzliwie powąchała puste już dzbanuszki po wczorajszej dostawie mleczka- czy aby , nie daj Panie Boże- nie sfermentowało i maluchy się nie zatruły....Wreszcie uspokojona pozwoliła  Mrówkowi wyjść, ale długo jeszcze ze zdumienia kiwała głową.....

A ten wystrzelił jak z procy- tym razem droga nie była ani za długa, ani pod górkę czy pod wiatr, nie zdążył byś pięć razy mrugnąć okiem, a już stał w progu sali , jeszcze dwa piknięcia serducha i już na swoim miejscu.

-Nareszcie, nareszcie - mruczy sobie pod nosem, a kręci się przy tym jak korek w przeręblu,  a   to spojrzy w prawo, podbiegnie do drzwi, zerknie w korytarz, czy inni już nadchodzą tupnie  odnóżami, zgrzytnie żuchwą, że takie guzdrały zdążyć nie mogą, wloką się i wloką...Przysiądzie na chwilę, zaraz poderwie. wreszcie czując ,że nie da rady usiedzieć  zacznie tuptać po sali.

- Nareszcie, nareszcie- powtarza rzekłbyś: oszalał, z garnkiem się na rozumy pozamieniał. Ale posłuchaj dobrze- Nareszcie coś dla mnie, wielka wyprawa poza mrowisko, wyzwanie godne prawdziwego  odkrywcy i wynalazcy, znaczy się mnie.    I stanął na chwilę ,zadumał, głowę  podniósł, pierś wypiął a odnóża założył za plecy..  I marzył........ I nawet nie zauważył jak te inne guzdrały zaczęły się schodzić.....

Tak było już od tygodnia, od chwili, kiedy Pani Klara z tajemniczą miną weszła do sali.

- Uwaga maluchy mam dla was niespodziankę- zaledwie zaczęła mówić, a w sali stała się cisza, rzecz w szkole niebywała. Nawet Grubek  zamarł z odnóżem wzniesionym do góry, bo akurat zamierzał pacnąć Ziarenkę z sąsiedniej ławki, ale słysząc te słowa stwierdził, że odłoży to na chwilę i posłucha, bo może warto......- za tydzień wyjdziemy do lasu, aby go lepiej poznać i zobaczyć to, o czym wam ostatnio opowiadałam- przerwała na chwilę, aby dać maluchom chwile na wyhurowanie i wywiwatowanie się. I dopiero kiedy już się zmęczyły tymi wszystkimi achami i ochami kontynuowała:

- Ale żeby wyjść musimy sie do tego dobrze przygotować. Wiec po pierw.....

Tego co mówiła dalej, to już Mrówek za bardzo, a tak po prawdzie to w ogóle, nie słyszał. Jak już się wyhurował, zaraz potem .....odpłynął z sali: już był w lesie ( choć jeszcze nie wiedział za dobrze, jak ten wygląda), już oczyma wyobrażni odkrywał ( choć nie za bardzo jeszcze ustalił - co?) , już wynajdywał ( ale jak i po co?) .To wszystko nieważne-  ważne było to, że to wszystko było doniosłe i wielkie i niespodziewanie i przełomowe i.....tchu nie starczy, żeby wymienić..... Tak sie przy tym zasapał, zmęczył.... Na szczęście zabrzmiał dzwonek i miał czas, żeby odetchnąć. Ale już nie ochłonął......    Przypadkiem tylko zauważył, że Czułek taki jakiś nijaki, jakby go coś w odnóże ugryzło.

- Co jest?- zapytał  go zdziwiony

- E tam - odpowiedział Czułek jeszcze smętniej zwieszając głowę- trzeba będzie dużo tuptać aż odnóża zabolą, będzie gorąco, albo zimno. E tam- zakończył i z rezygnacją machnął odnóżem.

- - E tam , e tam- przedrzeźniał kolegę  Mrówek- znowu marudzisz  skrobku jeden- zakończył i rozzłoszczony odwrócił się i wyszedł na korytarz.

Przez cały tydzień żył  w innym wymiarze. I teraz, kiedy już nadszedł ten dzień, kiedy on i wszystko gotowe, te guzdrały i ta ślimacza Pani Klara…

- Au - jęknął  z bólu, w odnóżu zapiekło. A tak , wyrżnął sie .... Rozejrzał zdziwiony, że wszyscy już w sali, że już gotowi i tylko czekają na niego. Szybko podbiegł, stanął z Czubkiem w ostatniej parze. Jeszcze ostatnie przygotowania poczynione przez Panią Klarę ( a wynikały one z wieloletniego doświadczenia)

Więc rzecz pierwsza- silny pajęczynowy sznur za który mrówczaki miały się trzymać, a to miało zapobiec ewentualnym zagubieniom, pozostawieniom, oddaleniom  i wszelkim innym tego rodzaju katastrofom. Jako doświadczony pedagog z powołania (dosłownie z powołania: pewnego razu Królowa widząc ją z za( po)wołała  i rzekła: Będziesz uczyć mrówczaki i tak już zostało) wiedziała, co to oznacza  wyjście z podopiecznymi na zewnątrz. Mimo wielu lat pracy wciąż nie potrafiła pojąć skąd  w tych małych istotach tyle  zapału i energii, że kiedy ona już ledwie żywa, one dopiero się rozkręcają: to tu, to tam, wszędzie dookoła, że oczy nie nadążają...... Przecież w życiu to jest tak, że w małym kubku zmieści się mniej niż w dużym dzbanie, i szybciej idzie kubek osuszyć. A tu akurat wszystko na odwrót..... Ot  paradoks, którego do dziś rozgryźć nie zdołano ( zadanie godne naszego Mrówka- kto wie, może podoła?)

Recz druga- ustawienie  wszystkich w należytym szyku tak, aby mieć wszystkich pod czujnym spojrzeniem- logika  w takich sytuacjach nakazuje, aby istoty obdarzone nadzwyczajnym temperamentem i przez to stanowiące źródło największych kłopotów ustawić strategicznie blisko siebie. Dzięki temu rozumowaniu na czoło kolumny została zaproszony Grubek, co oczywiste, nie spotkało się z aprobatą niektórych członków ekspedycji z mrówką Misią  na czele ( Psze  Pani potocznie zwaną od ciągłego pszepaniowania zarówno na zajęciach jak i poza nimi). Swoje niezadowolenie wyraziła jak zwykle fochem nr 3, który wyrażał się miną,  jaką mają niektórzy po spożyciu soku z cytryny albo gorzkiego lekarstwa na ból związany z porostem włosów.

- Grubek   w przeciwieństwie do was nie wychodzi z mrowiska po raz pierwszy, był już tam wielokrotnie, więc wie co i jak. Będzie was prowadził, a mi będzie łatwiej- tym wyjaśnieniem próbowała stłumić ewentualne bunty, a przy okazji dowartościować Grubka w nadziei, że ten w poczuciu odpowiedzialności powierzonego sobie zadania wstrzyma się od ewentualnych prób stwarzania problemów swoją osobą.

Jeszcze tylko ostanie poprawki, rzut oka na grupę, czy wszystko w porządku, wszyscy na miejscach, porozumiewawcze spojrzenie z Panią Reną - poprzedniczką Pani Klary na tym stanowisku ( emerytka bo emerytka, ale przydać sie może- co dwie głowy to nie jedna, a dwie pary oczu zawszeć lepiej widzą) .A więc skoro wszystko gotowe, wszyscy w blokach startowych, jeszcze tylko sygnał i wiooooooooo......można ruszać ( choć gdzieś tak w głębi odwłoka czuć lekkie ssanie-zapowiedź kłopotów. Nigdy wcześniej tego nie było........ )

Początek wycieczki była zadowalający, przynajmniej dla Przewodniczki Klary. Grupa karnie poruszała sie po podziemnych  korytarzach 7 i 6 poziomu dobrze zresztą wszystkim znanych, bo to na nich mieściły się szkoła ( na 6) i ich noclegownia ( na 7). Poruszali się więc po nich codziennie. Szli więc i szli, przechodzili kolejne korytarze kolejnych poziomów,  a one wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Nic się nie działo.

      Dopiero po pewnym czasie, ani długim ani krótkim, ale wystarczającym,  żeby Czułek i niektóre inne mrówki , jak na przykład Misia , zaczęły narzekać ,że odnóża bolą, że tchu złapać nie można (  niby nie można, ale na narzekanie to skądś ten oddech łapały!). Kiedy narzekania zaczęły robić się juz nieznośne, pani Klara, żeby położyć temu kres, zarządziła krótki postój, czym zirytowała Mrówka, dla którego był on tylko i wyłącznie  stratą czasu- on aż rwał się na powierzchnię. Jak to zazwyczaj bywa, krótki postój zaczął stopniowo przeradzać sie w dłuższy. A to jeden wyjął prowiant i zaczął go szamać- przecież nie skończy i nie odłoży niedojedzonego suszonego skrzydełka muchy do plecaka!.  Drugi zaś gasi pragnienie wyciągiem z kory dębu i za skarby świata nie może przerwać ,dopóki nie skończy-  bo się zakrztusi. Tamta z kolei, Piknia jak się nie mylę, zaczęła kosmetyką czułków- musi i koniec !

  W Mrówku złość buzuje jak woda w czajniku i gotowa zaraz wykipieć. Wreszcie ponaglani przez Panią Klarę, która też zaczyna powoli tracić swoją przysłowiową  pedagogiczną cierpliwość , marudząc i utyskując zaczęli się zbierać. Jako ostatni (czemu nas to nie dziwi?) swoje miejsce w szeregu zajął Czułek . Ale nawet jak ruszyli jeszcze się z tęsknotą  oglądał, na co , doprowadzony już do granic wytrzymałości , Mrówek zaczął poszarpywać kawałek sznura za który współtrzymali.

Droga zaczęła  sie powoli zmieniać. Byli coraz bliżej powierzchni, więc korytarze zaczęły stromiej  piać sie w górę i  trzeba więc było mocniej zaprzeć sie odnóżami a tuptanie wymagało większego wysiłku. Nawet Mrówek zaczął posapywać, a zdarzyło się , że idący na czele Grubek stanął na chwilę, by otrzeć krople potu z czoła.

W korytarzach jakby pojaśniało- nie wiedzieli wtedy jeszcze,  że jest to skutek tego ,że zaczyna już docierać światło słoneczne.

Tu musimy sobie wyjaśnić, że głębiej ,pod ziemię ,nie docierają promienie słoneczne. Żeby więc nie było ciemno, jak nie przyrównując w babcinym składziku ,mrówki hoduja żyjątka jeszcze mniejsze niż one. Nazywają się one  bakteriami , a maja tę zdolność, iż potrafią świecić. Żyją one sobie na  ścianach mrówczych tuneli i święcą. Rzecz jasną nie świecą tak, jak słońce czy lampka,  słabiej niż księżyc czy gwiazdy, tak tyci tyci, lecz mrówkom to wystarcza, żeby na siebie nie wpadać. Zresztą. W razie, gdy dobrze nie widzą, posługują się czułkami, którymi obmacują teren wokół, by sie upewnić, że wszystko jest w należytym porządku i tam gdzie trzeba.

Tak więc mrówczaki zbliżały sie do miejsca, gdzie pierwszy raz w swoim życiu, miały ujrzeć promienie słoneczne. A te , chyba też nie mogły się doczekać tego spotkania i wychodziły im naprzeciw. Najpierw w postaci delikatnej jasności, która zaczęła stopniowo zajmować miejsce półmrokowi panującemu niepodzielnie w korytarzu. Ale robiła to z jakąś nieśmiałością i niepewnością , gotowa w każdej chwili się cofnąć i schować, uciec. Dopiero z każdym kolejnym krokiem nabierała pewności i mocy, by w końcu przerodzić się w lekką łunę,  z której co i rusz wyrywały się , jak niesforne dzieci z szeregu, promienie- wybiegały i.. zawracały, jakby przywoływane do porządku. Właśnie jeden taki wyskoczył zza rogu korytarza do którego właśnie dochodzi . Już Grubek przekroczył te niewidzialną granicę mroku-światła, na jego odwłoku promyk zatańczył hołubca, a on przez chwilę zajaśniał jak meteor nim spłonie. Oto znikają w nim juz pozostali. Dochodzi już i Mrówek jeszcze trzy tupnięcia, dwa....jedno...już wchodzi

-  Au !!!!!!!!!!piecze!!!!!!!!!!!!parzy!!!!!!!!!!boooooooli!!!!- ciszę korytarza rozdarł ryk tak straszliwy, że z pewnością dotarł pod niebiosa, a i w najgłębszych głębokościach tego mrowiska z całą pewnością był słyszalny. Pani Klara stanęła jak wryta, próbując ocenić kto? gdzie? dlaczego?

- ratunku!!!!! boli!!!!!!!- dobiegało gdzieś  z tyłu. Wiedziona odruchem wykształconym przez lata praktyki i doświadczeń wszelakich,  tych wszystkich różnistych i najdziwaczniejszych , z których większość innym nawet nie postała by  głowie, zrobiła błyskawiczny obrót i wystrzeliła do biegu. Tylko odwłok przez chwile zatańczył. I już była tam gdzie trzeba. Szybkie spojrzenie i ocena sytuacji, a wyglądała ona dość nieciekawie. Oto Mrówek drze się wniebogłosy i miota w uścisku Pani Reny. Ta choć leciwa, to uścisk ma iście stalowy, mimo szarpania, machania odnóżami, rzucania głową na wszystkie strony  , trzyma dzielnie i  nie puszcza.

- Boli!!! Piecze! - wrzeszczy Mrówek wniebogłosy , a z oczu , jak z fontanny płyną, nie nie płyną- tryskają łzy.

Już wszystko jasne, nic wyjaśniać nie trzeba, doświadczenie mówi, co się dzieje. Nie przymknął oczu wychodząc zza rogu i słońce poraziło oczy. Szybki ruch do plecaka i już trzyma zawiniętą w liściu klonu podręczną apteczkę. Jeszce chwila i już ma dzbanuszek ( z kwiatu dzbanuszkowca) z jakąś papką o dziwnym kolorze i konsystencji, że już a zapachu nie wspomnę ( stojący w pobliżu, łącznie z Panią Klarą i Reną zaczną wkrótce kichać, jakby pieprzu powąchali). Ale nie o kolor i zapach tu chodzi. Wkrótce szybkimi i sprawnymi ruchami, korzystając z tego, że Mrówek w uścisku Pani Reny jest skutecznie unieruchomiony, nakłada tę dziwną papkę na oczy Mrówka i zakłada opaskę z liścia.

- Gotowe-powiada z ulgą i zwracając sie do Mrówka, żeby go uspokoić - za chwilę powinno przestać piec i ból ustąpi. Ale dlaczego nie zamknąłeś oczu, przecież tłumaczyłam- pytam jakby zdumiona.

Mrówek starając się opanować , pochlipując i  głosem stłumionym, jakby łzy  nie pozwalały mu mówić, starał się wyjaśnić:

- Bo ja psze Pani- tu przerwał na chwilę, jakby zbierając się na odwagę, albo opanowując ból-bo ja wtedy na lekcji...... ja wtedy sie zamyśliłem i.... nie uważałem- zakończył i jakby ze wstydem opuścił głowę i zwiesił smutno odnóża.

- Acha- odrzekła Pani Klara jakoś nie zdumiona- nie słuchałeś  na lekcji . ..To teraz lekcja przyszła do ciebie.  I, jakby z pewnym przekąsem ,dodała-Czasami przez ból wiedzie droga do mądrości. Zapamiętaj to sobie Panie Odkrywco.

       Nauczka nauczką, ale problem pozostał. Nic nie widzący Mrówek niespecjalnie nadał się do dalszej wycieczki. Z drugiej strony nie sposób go było odesłać: sam nie wróci, a dać mu kogoś do opieki też nie mogła. Rada nie rada zdecydowała się brnąć dalej, nie wiedziała wtedy jeszcze, że im dalej, tym będzie gorzej.

   Postanowiła ruszyć dalej, a opiekę nad niewidzącym Mrówkiem  powierzyła Czułkowi. Ten starał się jak mógł, ale podołać nie potrafił. Co i rusz dochodziło do mniejszych czy większych katastrof. Zaraz po wyjściu z mrowiska nasza nieszczęsna ofiara potknęła sie o coś upadając tak nieszczęśliwie, że przy okazji pociągnęła za sobą Czułka, a ten starając sie utrzymać w pionie wpadł na idących  przed nimi, a ci na następnych i kolejnych…. Skutkiem tego upadli prawie wszyscy rwąc przy tym sznur, który  skutecznie pełnił swą rolę od lat wielu i nigdy nie spotkał się z takim  traktowaniem …  Ponownie był w użyciu  węzełek Pani Klary z medykamentami wszelakimi, trzeba było obmyć i obandażować pościerane kończyny Mrówka, a inni też ucierpieli. Trochę to  czasu zajęło, wreszcie wszyscy się jako tako pozbierali, sznur związano i można było ruszyć w dalszą drogę.

            Gdzieś tak około południa dotarli wreszcie na niewielką polankę w lesie. Tam to Przewodniczka  Klara zarządziła długo wyczekiwany postój. Wszyscy byli już a lekka skonani, a i dotychczasowe przejścia nie wpłynęły korzystnie na niektórych członków wyprawy.  Wśród nich był, jak się zapewne niektórzy domyślają, Czułek. Z bolącymi od długiego tuptania odnóżami, dodatkowo  poturbowany i posiniaczony  w czasie zbiorowego upadku, a , jakby i tego nie było dość, obarczony pilnowaniem i niańczeniem Mrówka, który wcale nie był pokornym podopieczny, miał naprawdę wszystkiego dość. Kiedy więc ogłoszono przerwę, odetchnął z ulgą mając nadzieję, że zdoła wytchnąć, podjeść co nieco i , choć  przez chwilkę, zająć się tylko własnymi pokrzywami. Kazał więc Mrówkowi usiąść, co pozwoliłoby mu spuścić go z oka na chwilę, bo i cóż może się przydarzyć komuś, kto siedzi. Będąc przekonanym ,że Mrówkowi nic nie grozi, zajął się masowaniem swoich obolałych odnóży. I kiedy już właściwie kończył, a jego ciało już już pogrążało  się niemalże w błogostanie, ciszę polany rozdarł przeraźliwy krzyk.

- Ratunku!!!!! Piecze!Pomocy!- rozlega się gdzieś z boku. Czułek pogrążony we własnych myślach i w wiadomym błogostanie, przekonany ,że Mrówek siedzi bezpiecznie obok , nie zwrócił w pierwszej chwili na wołanie uwagi. Kiedy jednak krzyk nie ustawał, a tumult na polanie zaczął narastać, zirytowany spojrzał w kierunku w którym to zamieszanie się rozwijało. Spojrzał i...zamarł. Ujrzał bowiem coś, co nie powinno mieć miejsca. Po polanie biegał wrzeszczący Mrówek, a że nic nie widział co chwila na kogoś wpadał. A że przy tym machał odnóżami na wszystkie strony łapiąc się i drapiąc po odwłoku, to i niektórym się przy tej okazji nieźle oberwało. Na szczęście Pani Klara z Panię Reną szybko zaprowadziły porządek. Jak się potem okazało z opowiadania  Mrówka, ten nie mógł usiedzieć na  miejscu wskazanym mu przez Czułka. Nudząc się i nic nie widząc postanowił sie przesunąć się  delikatnie w kierunku, z którego dochodził go słodkawy zapach. Pomyślał ,że jak będzie sie powoli przesuwał to ani sobie, ani nikomu innemu krzywdy przecież nie zrobi. I pewnie tak by było, gdyby nie jedna przeszkoda, której przewidzieć, a mając zasłonięte oczy - dostrzec nie mógł. Ta przeszkoda , która pojawiła się na jego drodze. nazywała się : pokrzywa. Przesuwając się ostrożnie przed siebie w pewnej chwili usiadł na jej liściu. Poczuł gwałtowne pieczenie- i to była ostatnia rzecz  którą pamiętał. 

To była kropla, która przepełniła czarę, cierpliwość Pani Klary się wyczerpała. Obwieściła więc wszem i wobec, że przerywa wycieczkę i zaraz po zakończeniu przerwy wszyscy wracają do mrowiska. Trzeba przyznać, że jakoś nikt nie protestował...

A Mrówek?

Mrówek po powrocie musiał się , przez jakiś czas pokurować. Miał czas na przemyślenie pewnych rzeczy i trzeba oddać mu sprawiedliwość, że ten czas dobrze wykorzystał. Dokonał pierwszego samodzielnego odkrycia. Odkrył bowiem, że warto czasem słuchaćco mówią  inni…Nawet jeżeli to są starsi, może dzięki temu uniknie się niezbyt miłych dla siebie doświadczeń.

I  coś  jeszcze.....

Ale to, to już inna bajka......