Archiwum 05 czerwca 2015


V Chyba nie mamy do siebie szczęścia albo...
Autor: mrsywis
05 czerwca 2015, 15:20

   Sensacja!

Sensacja!!!

Seeeeeensacja!!!!!!!!!!!

Wieść w szkole gruchnęła z samego rana ,tuż po pierwszych zajęciach z Panią Klarą.

- Moi kochani, czeka nas wielkie wydarzenie - zaczęła Pani tajemniczo .Musiało być bardzo tajemniczo, bo w sali stała się cisza, jakby makiem zasiał- zgodnie z długą tradycją naszego mrowiska w przyszłym tygodniu..- tu na chwilę zawiesiła głos dla spotęgowania napięcia-...zawita do nas Królowa. Chce się z wami zobaczyć, aby was poznać, przekonać się ,jakie zrobiliście postępy w nauce, porozmawiać. Na zakończenie zje wspólnie z wami i zaproszonymi gośćmi obiad.

Tu musiała przestać na chwilę, bo  mrówczaki podniecone informacją zaczęły się wiercić, szemrać, stukać-pukać i co tam jeszcze potrafią robić zaciekawione i nakręcone maluchy ( a potrafią dużo,oj  potrafią!!!  Ale szkoda tu miejsca, żeby to wszystko opisać).  

- Dobrze już dobrze!- klaszcząc odnóżami zakończyła po chwili radosny harmider- wizyta takiego gościa wymaga od nas przygotowań ,aby nie było , uchroń nas Pramatko wszystkich mrówek, klapy  -więc nie traćmy czasu..

I od razu zaczęła przekuwać swoje słowa w czyny. JUż na następnej lekcji rozpoczęły się wielkie porządki .Mówczaki pozsuwały ławki w jeden rząd,  mróweczki wzięły się za wymiatanie śmieci, kurzów i wszystkich innych nieproszonych gości, które wcale o to nieproszone zdołały się zadomowić w sali. Pomalowano ściany, uzupełniono ubytki, naniesiono świeżego igliwia, udekorowano salę zielenią i kwiatami itd.  itd . Znalazł się nawet ktoś, kto stwierdził, że zieleń za mało zielona, a kwiaty takie jakoś mało kolorowe, więc może warto by było.. Po chwili wahania Pani Klara odrzuciła ten pomysł, głównie z braku czasu..... Wreszcie uznano ,że sala jest na tip- top, picuś glancuś - glanc pomada i można było się rozejść.

O ile pierwszy dzień był poświęcony w sposób wyraźny fizycznej stronie przygotowań, o tyle dzień drugi przeznaczono na przygotowania, nazwijmy je, intelektualne. Pani Klara według wcześniej obmyślonego grafiku rozdzieliła zadania, a więc: kto ma witać dostojnego Gościa; kto będzie niósł długi tren sukni; kto zaśpiewa, a kto zatańczy i kto wreszcie podzieli się swoją wiedzą. Żadnego przypadku!

             Mrówkowi, którego Przewodniczka nie bardzo wiedział jak go zagospodarować, przypadło w udziale  zadanie pomagania w kuchni. << Tam chyba nie wywoła żadnej katastrofy>> pomyślała  szczęśliwa z własnej przezorności. Razem z nim mieli pracować Grubek ( bo silny, to się  przyda do przynieś, wynieś, pozamiataj) i Czułek  ( patrz: Mrówek- jeszcze by z czymś wyskoczył , jak z tym bilo..biblo.. czymś tam).

       I tak na tych przygotowaniach, próbach, sprawdzianach formy  i co tam tydzień upłynął jak z bicza strzelił. Jeszcze tylko w przeddzień przeprowadzono ostateczną  lustrację  sali, korytarzy i miejsc do których miała zawitać Królowa, dokonano ostatnich poprawek, przeprowadzono próby generalne  i w poczucia dobrze spełnionego obowiązku, ale i tak z duszą na ramieniu, można było czekać na TEN DZIEŃ.

Pani Klara korzystając z tego ,że ma jeszcze trochę czasu odbyła z mrówczakami jeszcze ostatni wypad poza mrowisko, bo pomyślała sobie, że warto by było przynieść jeszcze trochę świeżego igliwia kwiatków, bo te na dekoracjach  jakby przywiędły już nieco...

Wracali już do mrowiska, kiedy tuż obok rozłożystego dębu Mrówek wypatrzył pochylony nieco krzew  obsypany wokół ni to brązowymi ni to czarnymi, okrągłymi kuleczkami.

- Psze Pani, psze Pani- zawołał podbiegając do niej i pokazując w jego kierunku- a co to takiego?- próbował się dowiedzieć.

                    Ale że pani się spieszyło, zresztą już znudzona była tymi ciągłymi pytaniami Mrówka, z których w większości i tak   nic sensownego  nie wynikało, a było raczej pustą gadaniną, zbyła go opryskliwie:

- Dajże wreszcie spokój. To do niczego niepotrzebny pieprzowiec. Ziarna ma twarde i nieprzydatne.

<< Niepotrzebny, niepotrzebny, nieprzydatne, nieprzydatne>> Mrówek w myślach przedrzeźniał Przewodniczkę<<  wszystko jest potrzebne i przydatne, trzeba tylko wiedzieć kiedy i jak to coś wykorzystać. Ale do tego trzeba trochę pomyśleć..>> zakończył ze złością. I jakby na przekór Pani ,niby to wracając do szeregu ukradkiem pochylił sie i zebrał kilka z tych kuleczek do woreczka, który zawsze nosił na szyi na takie właśnie okazje.

Wieczorem ,kiedy już ogłoszono cisze nocną i z sypialni zaczęły dobiegać odgłosy posapywania, pochrapywania ,postękiwania, słowem: wszystkie te świadczące  o tym, że powszechnie zastosowano się do nakazu spania, Mrówek wymknął sie ukradkiem do składziku rzeczy wszelakich ( swojej tajnej skrytki , aby tam przeprowadzić eksperymenty z kuleczkami .Po pierwszych próbach okazało się ,że rzeczywiście czarne ziarenka skorupkę mają twardą, że zgryźć ich niepodobna.

- << Hm -pomyślał zafrasowany pierwszym niepowodzeniem- a gdyby tak rozgnieść..Pierwsza próba...nie da rady....trzeba by czymś twardszym, ale i uderzyć by mocniej........o....jest kamień...tak, ale żeby było cicho...trzebaby szmatką owinąć...dobra....pękło jeszcze trzeba potrzeć, żeby na miazgę.....oj, ale kręci w nosie....a psik....łałaaaa     w język piecze ....ogień .....pali....ufff ...mocne> >

Potem było następne, potem następne...i następne  i w pewnej chwili sięgając po kolejne stwierdził, że woreczek jest już pusty. Ocknął  się, jakby się  zorientował, że juz późno ,a jutro musi wcześnie wstać i do kuchni, bo to ważny dzień. Rozejrzał się. Wkoło bałagan, resztki skorupek, rozsypany proszek. Żeby nie tracić czasu zgarnął wszystko na łapu capu i wrzucił do woreczka ,a potem już migiem do łóżka..

Ledwie zdążył, jak mu się zdawało, przyłożyć głowę do poduszki i oczęta przymknąć, kiedy coś zaczęło go za kończynę poszarpywać  i pokrzykiwać  natrętnie  i nieustępliwie:

- Wstawaj, szybko, nie ma już czasu, spóźnimy się- ledwie otwarł snem klejące się powieki i ledwo ledwo  zdołal rozpoznać w poszarpującym Czułka. Niewiele z tego co się działo do niego docierało.

-Zaraz, zaraz nie pali się- zdołał wystękać ledwie żywy mając nadzieję, że uwolni się tak od natręta i jeszcze, choćby, chwilkę małą zdoła pospać…

- Żadne zaraz! Już powinniśmy być w kuchni, zaspałeś- prawie już krzyczał doprowadzony do desperacji Czułek..

<< No tak, przecież dziś jest TEN DZIEŃ >> myśl jak błyskawica przemknęła przez jeszcze drzemiący mózg Mrówka i uruchomiła wszystkie dzwonki alarmowe. Nie tracąc dalej ni chwili zerwał się z łóżka, w biegu niemalże obmył kroplą rosy, złapał co niebądź do jedzenia i w te pędy pognał do szkolnej stołówki, a  za nim próbując nadążyć gnał co sił Czułek.

- A jesteście wreszcie, śpiochy, nicponie, gamonie. Przysypiacie, a ja tu sam samiuteńki muszę wszystk…Nie wiadomo w co odnóża wsadzić-  przywitała ich reprymenda zaczerwienionego do złości i wysiłku głównego kucharza.

- Jazda do roboty- rozkazy padły jak szczeknięcia szczęk rekina- Mrówek:- warzywa- ogień-garnki-nalać wody-gotować. Czułek: owoce- warzywa-obmyć-obrać- do kotła. O, a oto i mości Grubek raczył nas nawiedzić-rzucił zgryźliwie widząc wchodzącego- gałązki-połamać - przynieść -napalić.

I wydawszy ostatnie rozkazy pognał  w inne miejsce pilnować, rozkazywać, niczym wódz na polu bitwy. Napoleon kuchni....

Tak rozpoczęli dzień i do samiuteńkiego południa lepiej nie było. Wszystko na pełnych obrotach, jak nakręceni: myli, kroili, obierali , mieszali, dodawali-słowem wszystko to, co w kuchni czynić należy.

Kończyli już właściwie tuż przed wyznaczoną chwilą, jeszcze ostatni rzut oka, jeszcze tylko poprawka sztućca przy zastawie Królowej. Zupa ciepła, przystawki gotowe, można zaczynać .UFFF!!!!

Ledwie  zdążyli się obmyć, ubrać jak należy, ustawić w szeregu, jeszcze tylko Grubek prostował czułki, kiedy w progu stanęła Królowa ( stanęła niezbyt dosłownie- właściwie zgodnie z rytuałem mrówek wniesiono ją w lektyce). Pełna majestatu, dostojeństwa i wyniosła- i nie tylko dlatego ,że była wyżej niż oni … Bo w lektyce...

Spojrzała z góry ( widać, że ma poczucie własnego majestatu), jakby z odrobiną zaciekawienia, łaskawie obdarzyła wszystkich i każdego z osobna namiastką ni to uśmiechu ni to.... właściwie nie wiadomo czego. W każdym razie wszyscy nim obdarzeni poczuli, jak im z lekka miękną kolana...  Wszystkim tylko nie Mrówkowi. Jego rogata i przekorna dusza jak zwykle musiała dać o sobie znać. Co prawda ukłonił się regulaminowo jak wszyscy, ale spojrzał tak spod oka, że będąca  tuż za Królową Pani Klara gotowa była przysiąc, że puścił oczko do Jej Wysokości Majestatu. << Cóż on sobie wyobraża>> pomyślała struchlała z przerażenia. Lecz czy to Królowa nie zauważyła, czy też zlekceważyła tę hardość? Nie wiadomo…

   W każdym bądź razie na tym   powitaniom stało się zadość, a  szacownego Gościa zaniesiono do sali jadalnej,  zaś nasi bohaterowie, ponagleni nerwowym machnięciem kucharza, rzucili sie do swoich zadań.

Napięty jak struna główny kucharz rzuca się do garnków, miesza, nalewa a jeszcze starcza mu uwagi i sił, by na wszystko mieć baczenie i dyrygować niczym wielki kapelmistrz.

Wpierw przystawki- w roli głównej Grubek.

    Zadanie pierwsze: obsłużyć Królową.

 Pani Klara widząc go wchodzącego na salę  to blednie to czerwienieje, kręci się, już się podnosi, jakby chciała biec, zastąpić, Ale nie..  Wreszcie opada ,  bierze się w karby i obserwuje.

    A zaiste jest na co popatrzeć. Rzecz to niespodziewana i nieoczekiwana z jaką gracją Grubek sunie w kierunku Królowej, pochyla się, nakłada, po czym odchodzi w niskim ukłonie do następnego. Oblicze ma godne, spokojne, pełne dostojeństwa, jak na tę chwilę przystało. Pani Klara widząc to uspokaja się jakby, twarz nabiera zdrowego koloru, a i oddech stopniowo sie uspokaja- zaczyna wierzyć, że wszystko może się udać.... A oto już ostatni gość, ostatni ukłon i dyskretnie Grubek znika w kuchni.

Kiedy już wszyscy uporali się z przystawkami nadeszła pora na danie główne - zupę z ważek z dodatkiem grzybów i borówek.

   Tym razem honory domy pełni  Mrówek.

      Wychodzi z kuchni majestatycznie,  niczym okręt flagowy z portu - pod pełnymi żaglami.  Wydawało się że jeszcze chwila a rozlegną się wiwaty...Oto już przy Królowej, pochyla się , coś szepce, przez oblicze Wysokości przemknął grymas ( << O Pramatko wszystkich mrówek>> -zdrętwiała Pani Klara-  ale nie .., nie ...uff...to uśmiech!!!>>). Po czym ukłon niczym w balecie, można by rzec, gdyby nie to, że ta sztuka jako n nieprzydatna była mrówkom najzupełniej obca. Gość następny,  następny i już ostatni.

    Wreszcie- bezpieczne schronienie w kuchni i wielka ulga, że juz po wszystkim, że to już za... O ile  Grubek za swój  występ, jeżeli byłby to konkurs talentów, dostałby 10 pkt, to Mrówkowi należałoby się 10 i pół…  A gdzie tam!!! 11pkt A co!!

Teraz już stoi tuż za progiem w kuchni. Zdążył już odsapnąć, otrzeć pot z czoła, uspokoić skołatane sercei w spokoju przygląda się sali. Odnóżem ściska swój tajemniczy woreczek, jak wierzy, przynosi mu on szczęście. Ściska i zamiera w przerażeniu …. Jego odnóże trafia w próżnię....woreczka nie ma...Paniczne spojrzenie pod nogi, na salę, nic nie widać…

Nie ma!!!

  Gdzieś tak kątem oka zerka w wazę po zupie. Jest!!!! Lodowaty skurcz w odwłoku.....Pusty!!! Co z proszkiem?!

Odwraca się, biec chciałby....lecz już za późno...

Oto już Królowa nabrała zupy, inni czekają, to ona zgodnie z protokołem  zacząć musi.

    Unosi..

Już zaraz połknie ( krzyczeć by może ,lecz gardło ścisnęło...)przełknęła, nabrała po raz drugi…. przełknęła raz drugi, ruch trzeci( a może?)...

lecz nie.., w połowie przerwany…Łyżka z powrotem, twarz rumienieje, i jeszcze , czerwieniej...purpura..Chwyciła za szyję...krzyczeć by chciała...usta zatyka, a oczy już łzawią....coś chce powstrzymać...coś co chce gwałtownie...

-Aaaapsiiik- gromem  huknęło po sali, a Królową jakby do tyłu rzuciło...  Zawstydzona tym, że jak to, Jej się wymsknęło? Jej?,Jakby się schować chciała, jeszcze mocniej zatkała usta, żeby z powrotem wcisnąć to, co jednak wyleciało...Ale zrobiła to wszystko tak jakoś niezgrabnie, czy też  za szybko, tak że tron na którym siedziała  już wcześniej kichnięciem zachwiany, teraz pochylił się jeszcze bardziej... Może i by jeszcze ustał, gdyby siedząca na nim nie zaczęła rozpaczliwie machać kończynami w desperackiej próbie utrzymania  tak równowagi ( jak i związanej z tym) powagi. Te nadaremne i nieskoordynowane próby miast pomóc, pogorszyły tylko sytuację.... Tron pochylił  sie jeszcze bardziej i.......Królowa się wykopyrtnęłą..... A grzmotnęła przy tym tak, że aż zastawa na stołach zadźwięczała!

     Chaos jaki zapanował po upadku Najszacowniejszej zwiększył  się jeszcze przez to ,iż niektórzy z obecnych, idąc za przykładem Szacownego gościa, a zgodnie z rytuałem, zdążyli skosztować zupy... wszyscy ci nieszczęśnicy wiją się teraz u stołu kaszląć, kichając i prychając, aż łzyim  oczy zalewają,a  przeto nie widząc siebie nawzajem próbując sięgać  po wodę, by ugasić ogień co pali,  wpadają na siebie, przewracają się wzajemnie  strącają ze stołu co popadnie...O ratunku dla Królowej nikt zdaje się nie myśli...

Ale jest jednak szansa....Pierwsi z tego amoku wyrywają się gwardziści. Już jeden podnosi, drugi otrzepuje, inny podniósł wszy  koronę nakłada , ktoś poprawia szaty....

- Wody...wody- ledwo słyszalne chrypienie Królowej słyszą tylko najbliżsi...Już jeden z gwardzistów, jak z procy strzelony, wyrywa do przodu, do kuchni wpada

- Wody- wpadając wrzeszczy, lecz widząc, że wszyscy obecni jakby skamienieli, nie tracąc czasu, porywa stojący w pobliżu dzbaneczek wody i  z powrotem wypada.....

Ledwie Królowa łyk wody przełknęła, drugi i trzeci, pieczenie niczym  stu pieców piekielnych z wolna przygasa…

Już dychać może. ..

I  glos powraca...

 Z wolna się uspokaja, dostojnieje, twarz przygasa. Lecz wkrótce się przypomina, lico czerwienieje…

- Otruć mnie?  Królową? - jak z nagła nie ryknie- dawać tu zdrajcę.....

             Nie trzeba było  dwa razy mówić...

      Straż w te pędy wbiega do kuchni, i nim pomyślisz wszyscy pod groźbą włóczni  przywiedzeni już są  przed oblicze niedoszłej ofiary.

Główny kucharz  patrzy dokoła, z głupia  frant  się uśmiecha, to miny robi, odnóżami macha, spojrzenie  cielęce:

-Co niby ja? - z głupia pyta. Iście oszalał!!!

Czułek I Grubek  zdziwieni, odnóżami dygocąc , tyle ,że stoją...

Jedynie Mrówek...On to rozumie, jedyny w sali..

- Otruć mnie? Królową?- pada po raz wtóry...zawisło  w sali.

Mrówek zbiera odwagę......

- To ja -wyszeptał wreszcie .Czy to w przypływie odwagi czy też  desperacji, był gotów na wszystko…

-Ty?- groźbie tego pytania Królowej  sprostać jedynie  mogła groza spojrzenia jakim go przez chwilę obdarzyła. Tylko przez chwilę, musiała się bowiem obejrzeć z powodu rumoru za nią- nic to, ktoś tylko zemdlał ( Ktoś??- Pani Klara!!!)

Lecz już z powrotem patrzy, szacuje złoczyńcę….

Złość jednak stopniowo mija, a wraz z nią , na szczęście , i zdrowy rozsądek powraca.

- Tyyyy? Ale co? Dlaczego?- rzęzi Królowa jeszcze, ten ogień tak szybko jednak nie mija…

- To nie tak psze Królowej- zaczyna pochlipując nasz nieszczęśnik- bo to było niechcący……

I tu  naprzemian płacząc,  albo się krztusząc, zaczyna snuć historię nieszczęścia. Królowa co i raz popijając kropelki wody słucha ciekawie, pochrząkując przy tym (  nie wiadomo czy z zaciekawienia, czy też raczej głosu sprawdzenia…), czasem czoło zmarszczy, raz się uśmiechnie…Kto wie? Może będzie dobrze i ujdzie płazem? – zaczyna się rodzić nadzieja…

- …. I wtedy rzemyk się chyba rozwiązał i wszystko wpadło do zupy i stąd to…- zakończył Mrówek opowieść i głowę schylił w pokornym oczekiwaniu na wymiar kary.

- Zaczynam chyba rozumieć- zaczęła Królowa wyrozumiale, czym niebywale zdziwiła obecnych- rzecz to bowiem  u Niej niebywała- i dokonałeś chyba swojego odkrycia, tyle tylko- chrząknęła- że w mocno zawyżonych proporcjach- próbowała żartować. I  licząc widać na to ,że tym sposobem pozostawi dobre wrażenie odwróciła się  machnięciem dając znać ,  żeby ją  już  wyniesiono i cała sprawę uważa się za zamkniętą.

Więcej już tego dnia nie jedzono.

   Królowa zaszczyciła jeszcze swoją obecnością uroczyste przedstawienie ku Jej czci,

Tuż po nim  wymawiając się nawałem obowiązków skróciła swą wizytę  i kazała się zanieść do swych komnat.

       Sprawa zupy  niby zamknięta, lecz nie do końca…

    Ostatecznie  przecież Majestat upadł i to z hukiem, doznał  szwanku na honorze ,a czegoś takiego płazem puścić jednak nie można. Wyrokiem tegoż Majestatu przy zastosowaniu nadzwyczajnego trybu złagodzenia kary, sprawca opisanych nieszczęść skazany został na tydzień kary.

     A  oznaczało, że przez tydzień nie wolno mu będzie opuszczać pomieszczeń mieszkalnych , rzecz jasna nie dotyczyło to czasu, kiedy miał iść do szkoły. Ostatecznie miała to być kara, a nie nagroda.

Jak powiadają stare mrówki nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pewnego dnia, kiedy Mrówek odbywał swoją karę zawitał do niego niespodziewany gość- główny kucharz.

    W pierwszym odruchu na jego widok skulił się w sobie w oczekiwaniu w szystkiego co najgorsze i  żeby na to nie patrzeć nawet oczy zamknął    

<< Niech tam >> pomyślał zrezygnowany. Ale kiedy po czasie nic nie walnęło i nie łupnęło, w akcie najwyższej odwagi otworzył jedno oko i spojrzał.

- Kochanieńki, słodki ty mój. Powiedz że mi ty – i tu kucharz wyłuszczył swą prośbę, Potem jeszcze dopytał, powtórzył, żeby mieć  pewność i cmoknąwszy Mrówka w czułki….. I już go nie było..

Po pewnym czasie w kuchni…

- Mhm..mhm…mhm- siorbnięcie- mhm…dobra….znakomita,,,to nareszcie toooo..my pryszys..

A Mrówek!

A  Mrówek - to już inna bajka