Pierwsza wyprawa albo inaczej: nawet starszych...
Tagi: wyprawa
09 maja 2015, 14:52
III Pierwsza wielka wyprawa albo inaczej: nawet starszych warto czasami słuchać....
- Nareszcie, nareszcie nareeeeeszcie- ten radosny z samego rana okrzyk Mrówka postawił chyba na nogi całe mrowiska. Rzecz to bowiem niesłychana- dziś miał on bowiem, pa raz pierwszy w życiu, chęć iść do szkoły- nareszcieeeeeeee.....
A jakby ktoś gapa nic nie zrozumiał, to zachowanie Mrówka nie pozostawiało żadnych wątpliwości: zerwał się z łóżka jak poparzony ( i to bez codziennego dodatkowego budzenia); obmył się szybko w kropli rosy ( bez narzekania że za zimna- albo za gorąca, co zależało od okoliczności);zjadł zupkę z mleczka mszyc ( bez codziennego brrrr...wykrzywiania czułek, plucia na prawo i lewo bez zwracania uwagi na siedzących wkoło) i pakując wszystko na łapu capu z tornistrem na plecach stanął gotów w progu. Tym wszystkim tak zdziwił nic nierozumiejącą wychowawczynię ,że ta wpierw dotknęła jego czoła ,by sprawdzić, czy aby nie gorące, a kiedy nie stwierdziła żadnych objawów choroby ,podreptała jeszcze do kuchni i podejrzliwie powąchała puste już dzbanuszki po wczorajszej dostawie mleczka- czy aby , nie daj Panie Boże- nie sfermentowało i maluchy się nie zatruły....Wreszcie uspokojona pozwoliła Mrówkowi wyjść, ale długo jeszcze ze zdumienia kiwała głową.....
A ten wystrzelił jak z procy- tym razem droga nie była ani za długa, ani pod górkę czy pod wiatr, nie zdążył byś pięć razy mrugnąć okiem, a już stał w progu sali , jeszcze dwa piknięcia serducha i już na swoim miejscu.
-Nareszcie, nareszcie - mruczy sobie pod nosem, a kręci się przy tym jak korek w przeręblu, a to spojrzy w prawo, podbiegnie do drzwi, zerknie w korytarz, czy inni już nadchodzą tupnie odnóżami, zgrzytnie żuchwą, że takie guzdrały zdążyć nie mogą, wloką się i wloką...Przysiądzie na chwilę, zaraz poderwie. wreszcie czując ,że nie da rady usiedzieć zacznie tuptać po sali.
- Nareszcie, nareszcie- powtarza rzekłbyś: oszalał, z garnkiem się na rozumy pozamieniał. Ale posłuchaj dobrze- Nareszcie coś dla mnie, wielka wyprawa poza mrowisko, wyzwanie godne prawdziwego odkrywcy i wynalazcy, znaczy się mnie. I stanął na chwilę ,zadumał, głowę podniósł, pierś wypiął a odnóża założył za plecy.. I marzył........ I nawet nie zauważył jak te inne guzdrały zaczęły się schodzić.....
Tak było już od tygodnia, od chwili, kiedy Pani Klara z tajemniczą miną weszła do sali.
- Uwaga maluchy mam dla was niespodziankę- zaledwie zaczęła mówić, a w sali stała się cisza, rzecz w szkole niebywała. Nawet Grubek zamarł z odnóżem wzniesionym do góry, bo akurat zamierzał pacnąć Ziarenkę z sąsiedniej ławki, ale słysząc te słowa stwierdził, że odłoży to na chwilę i posłucha, bo może warto......- za tydzień wyjdziemy do lasu, aby go lepiej poznać i zobaczyć to, o czym wam ostatnio opowiadałam- przerwała na chwilę, aby dać maluchom chwile na wyhurowanie i wywiwatowanie się. I dopiero kiedy już się zmęczyły tymi wszystkimi achami i ochami kontynuowała:
- Ale żeby wyjść musimy sie do tego dobrze przygotować. Wiec po pierw.....
Tego co mówiła dalej, to już Mrówek za bardzo, a tak po prawdzie to w ogóle, nie słyszał. Jak już się wyhurował, zaraz potem .....odpłynął z sali: już był w lesie ( choć jeszcze nie wiedział za dobrze, jak ten wygląda), już oczyma wyobrażni odkrywał ( choć nie za bardzo jeszcze ustalił - co?) , już wynajdywał ( ale jak i po co?) .To wszystko nieważne- ważne było to, że to wszystko było doniosłe i wielkie i niespodziewanie i przełomowe i.....tchu nie starczy, żeby wymienić..... Tak sie przy tym zasapał, zmęczył.... Na szczęście zabrzmiał dzwonek i miał czas, żeby odetchnąć. Ale już nie ochłonął...... Przypadkiem tylko zauważył, że Czułek taki jakiś nijaki, jakby go coś w odnóże ugryzło.
- Co jest?- zapytał go zdziwiony
- E tam - odpowiedział Czułek jeszcze smętniej zwieszając głowę- trzeba będzie dużo tuptać aż odnóża zabolą, będzie gorąco, albo zimno. E tam- zakończył i z rezygnacją machnął odnóżem.
- - E tam , e tam- przedrzeźniał kolegę Mrówek- znowu marudzisz skrobku jeden- zakończył i rozzłoszczony odwrócił się i wyszedł na korytarz.
Przez cały tydzień żył w innym wymiarze. I teraz, kiedy już nadszedł ten dzień, kiedy on i wszystko gotowe, te guzdrały i ta ślimacza Pani Klara…
- Au - jęknął z bólu, w odnóżu zapiekło. A tak , wyrżnął sie .... Rozejrzał zdziwiony, że wszyscy już w sali, że już gotowi i tylko czekają na niego. Szybko podbiegł, stanął z Czubkiem w ostatniej parze. Jeszcze ostatnie przygotowania poczynione przez Panią Klarę ( a wynikały one z wieloletniego doświadczenia)
Więc rzecz pierwsza- silny pajęczynowy sznur za który mrówczaki miały się trzymać, a to miało zapobiec ewentualnym zagubieniom, pozostawieniom, oddaleniom i wszelkim innym tego rodzaju katastrofom. Jako doświadczony pedagog z powołania (dosłownie z powołania: pewnego razu Królowa widząc ją z za( po)wołała i rzekła: Będziesz uczyć mrówczaki i tak już zostało) wiedziała, co to oznacza wyjście z podopiecznymi na zewnątrz. Mimo wielu lat pracy wciąż nie potrafiła pojąć skąd w tych małych istotach tyle zapału i energii, że kiedy ona już ledwie żywa, one dopiero się rozkręcają: to tu, to tam, wszędzie dookoła, że oczy nie nadążają...... Przecież w życiu to jest tak, że w małym kubku zmieści się mniej niż w dużym dzbanie, i szybciej idzie kubek osuszyć. A tu akurat wszystko na odwrót..... Ot paradoks, którego do dziś rozgryźć nie zdołano ( zadanie godne naszego Mrówka- kto wie, może podoła?)
Recz druga- ustawienie wszystkich w należytym szyku tak, aby mieć wszystkich pod czujnym spojrzeniem- logika w takich sytuacjach nakazuje, aby istoty obdarzone nadzwyczajnym temperamentem i przez to stanowiące źródło największych kłopotów ustawić strategicznie blisko siebie. Dzięki temu rozumowaniu na czoło kolumny została zaproszony Grubek, co oczywiste, nie spotkało się z aprobatą niektórych członków ekspedycji z mrówką Misią na czele ( Psze Pani potocznie zwaną od ciągłego pszepaniowania zarówno na zajęciach jak i poza nimi). Swoje niezadowolenie wyraziła jak zwykle fochem nr 3, który wyrażał się miną, jaką mają niektórzy po spożyciu soku z cytryny albo gorzkiego lekarstwa na ból związany z porostem włosów.
- Grubek w przeciwieństwie do was nie wychodzi z mrowiska po raz pierwszy, był już tam wielokrotnie, więc wie co i jak. Będzie was prowadził, a mi będzie łatwiej- tym wyjaśnieniem próbowała stłumić ewentualne bunty, a przy okazji dowartościować Grubka w nadziei, że ten w poczuciu odpowiedzialności powierzonego sobie zadania wstrzyma się od ewentualnych prób stwarzania problemów swoją osobą.
Jeszcze tylko ostanie poprawki, rzut oka na grupę, czy wszystko w porządku, wszyscy na miejscach, porozumiewawcze spojrzenie z Panią Reną - poprzedniczką Pani Klary na tym stanowisku ( emerytka bo emerytka, ale przydać sie może- co dwie głowy to nie jedna, a dwie pary oczu zawszeć lepiej widzą) .A więc skoro wszystko gotowe, wszyscy w blokach startowych, jeszcze tylko sygnał i wiooooooooo......można ruszać ( choć gdzieś tak w głębi odwłoka czuć lekkie ssanie-zapowiedź kłopotów. Nigdy wcześniej tego nie było........ )
Początek wycieczki była zadowalający, przynajmniej dla Przewodniczki Klary. Grupa karnie poruszała sie po podziemnych korytarzach 7 i 6 poziomu dobrze zresztą wszystkim znanych, bo to na nich mieściły się szkoła ( na 6) i ich noclegownia ( na 7). Poruszali się więc po nich codziennie. Szli więc i szli, przechodzili kolejne korytarze kolejnych poziomów, a one wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Nic się nie działo.
Dopiero po pewnym czasie, ani długim ani krótkim, ale wystarczającym, żeby Czułek i niektóre inne mrówki , jak na przykład Misia , zaczęły narzekać ,że odnóża bolą, że tchu złapać nie można ( niby nie można, ale na narzekanie to skądś ten oddech łapały!). Kiedy narzekania zaczęły robić się juz nieznośne, pani Klara, żeby położyć temu kres, zarządziła krótki postój, czym zirytowała Mrówka, dla którego był on tylko i wyłącznie stratą czasu- on aż rwał się na powierzchnię. Jak to zazwyczaj bywa, krótki postój zaczął stopniowo przeradzać sie w dłuższy. A to jeden wyjął prowiant i zaczął go szamać- przecież nie skończy i nie odłoży niedojedzonego suszonego skrzydełka muchy do plecaka!. Drugi zaś gasi pragnienie wyciągiem z kory dębu i za skarby świata nie może przerwać ,dopóki nie skończy- bo się zakrztusi. Tamta z kolei, Piknia jak się nie mylę, zaczęła kosmetyką czułków- musi i koniec !
W Mrówku złość buzuje jak woda w czajniku i gotowa zaraz wykipieć. Wreszcie ponaglani przez Panią Klarę, która też zaczyna powoli tracić swoją przysłowiową pedagogiczną cierpliwość , marudząc i utyskując zaczęli się zbierać. Jako ostatni (czemu nas to nie dziwi?) swoje miejsce w szeregu zajął Czułek . Ale nawet jak ruszyli jeszcze się z tęsknotą oglądał, na co , doprowadzony już do granic wytrzymałości , Mrówek zaczął poszarpywać kawałek sznura za który współtrzymali.
Droga zaczęła sie powoli zmieniać. Byli coraz bliżej powierzchni, więc korytarze zaczęły stromiej piać sie w górę i trzeba więc było mocniej zaprzeć sie odnóżami a tuptanie wymagało większego wysiłku. Nawet Mrówek zaczął posapywać, a zdarzyło się , że idący na czele Grubek stanął na chwilę, by otrzeć krople potu z czoła.
W korytarzach jakby pojaśniało- nie wiedzieli wtedy jeszcze, że jest to skutek tego ,że zaczyna już docierać światło słoneczne.
Tu musimy sobie wyjaśnić, że głębiej ,pod ziemię ,nie docierają promienie słoneczne. Żeby więc nie było ciemno, jak nie przyrównując w babcinym składziku ,mrówki hoduja żyjątka jeszcze mniejsze niż one. Nazywają się one bakteriami , a maja tę zdolność, iż potrafią świecić. Żyją one sobie na ścianach mrówczych tuneli i święcą. Rzecz jasną nie świecą tak, jak słońce czy lampka, słabiej niż księżyc czy gwiazdy, tak tyci tyci, lecz mrówkom to wystarcza, żeby na siebie nie wpadać. Zresztą. W razie, gdy dobrze nie widzą, posługują się czułkami, którymi obmacują teren wokół, by sie upewnić, że wszystko jest w należytym porządku i tam gdzie trzeba.
Tak więc mrówczaki zbliżały sie do miejsca, gdzie pierwszy raz w swoim życiu, miały ujrzeć promienie słoneczne. A te , chyba też nie mogły się doczekać tego spotkania i wychodziły im naprzeciw. Najpierw w postaci delikatnej jasności, która zaczęła stopniowo zajmować miejsce półmrokowi panującemu niepodzielnie w korytarzu. Ale robiła to z jakąś nieśmiałością i niepewnością , gotowa w każdej chwili się cofnąć i schować, uciec. Dopiero z każdym kolejnym krokiem nabierała pewności i mocy, by w końcu przerodzić się w lekką łunę, z której co i rusz wyrywały się , jak niesforne dzieci z szeregu, promienie- wybiegały i.. zawracały, jakby przywoływane do porządku. Właśnie jeden taki wyskoczył zza rogu korytarza do którego właśnie dochodzi . Już Grubek przekroczył te niewidzialną granicę mroku-światła, na jego odwłoku promyk zatańczył hołubca, a on przez chwilę zajaśniał jak meteor nim spłonie. Oto znikają w nim juz pozostali. Dochodzi już i Mrówek jeszcze trzy tupnięcia, dwa....jedno...już wchodzi
- Au !!!!!!!!!!piecze!!!!!!!!!!!!parzy!!!!!!!!!!boooooooli!!!!- ciszę korytarza rozdarł ryk tak straszliwy, że z pewnością dotarł pod niebiosa, a i w najgłębszych głębokościach tego mrowiska z całą pewnością był słyszalny. Pani Klara stanęła jak wryta, próbując ocenić kto? gdzie? dlaczego?
- ratunku!!!!! boli!!!!!!!- dobiegało gdzieś z tyłu. Wiedziona odruchem wykształconym przez lata praktyki i doświadczeń wszelakich, tych wszystkich różnistych i najdziwaczniejszych , z których większość innym nawet nie postała by głowie, zrobiła błyskawiczny obrót i wystrzeliła do biegu. Tylko odwłok przez chwile zatańczył. I już była tam gdzie trzeba. Szybkie spojrzenie i ocena sytuacji, a wyglądała ona dość nieciekawie. Oto Mrówek drze się wniebogłosy i miota w uścisku Pani Reny. Ta choć leciwa, to uścisk ma iście stalowy, mimo szarpania, machania odnóżami, rzucania głową na wszystkie strony , trzyma dzielnie i nie puszcza.
- Boli!!! Piecze! - wrzeszczy Mrówek wniebogłosy , a z oczu , jak z fontanny płyną, nie nie płyną- tryskają łzy.
Już wszystko jasne, nic wyjaśniać nie trzeba, doświadczenie mówi, co się dzieje. Nie przymknął oczu wychodząc zza rogu i słońce poraziło oczy. Szybki ruch do plecaka i już trzyma zawiniętą w liściu klonu podręczną apteczkę. Jeszce chwila i już ma dzbanuszek ( z kwiatu dzbanuszkowca) z jakąś papką o dziwnym kolorze i konsystencji, że już a zapachu nie wspomnę ( stojący w pobliżu, łącznie z Panią Klarą i Reną zaczną wkrótce kichać, jakby pieprzu powąchali). Ale nie o kolor i zapach tu chodzi. Wkrótce szybkimi i sprawnymi ruchami, korzystając z tego, że Mrówek w uścisku Pani Reny jest skutecznie unieruchomiony, nakłada tę dziwną papkę na oczy Mrówka i zakłada opaskę z liścia.
- Gotowe-powiada z ulgą i zwracając sie do Mrówka, żeby go uspokoić - za chwilę powinno przestać piec i ból ustąpi. Ale dlaczego nie zamknąłeś oczu, przecież tłumaczyłam- pytam jakby zdumiona.
Mrówek starając się opanować , pochlipując i głosem stłumionym, jakby łzy nie pozwalały mu mówić, starał się wyjaśnić:
- Bo ja psze Pani- tu przerwał na chwilę, jakby zbierając się na odwagę, albo opanowując ból-bo ja wtedy na lekcji...... ja wtedy sie zamyśliłem i.... nie uważałem- zakończył i jakby ze wstydem opuścił głowę i zwiesił smutno odnóża.
- Acha- odrzekła Pani Klara jakoś nie zdumiona- nie słuchałeś na lekcji . ..To teraz lekcja przyszła do ciebie. I, jakby z pewnym przekąsem ,dodała-Czasami przez ból wiedzie droga do mądrości. Zapamiętaj to sobie Panie Odkrywco.
Nauczka nauczką, ale problem pozostał. Nic nie widzący Mrówek niespecjalnie nadał się do dalszej wycieczki. Z drugiej strony nie sposób go było odesłać: sam nie wróci, a dać mu kogoś do opieki też nie mogła. Rada nie rada zdecydowała się brnąć dalej, nie wiedziała wtedy jeszcze, że im dalej, tym będzie gorzej.
Postanowiła ruszyć dalej, a opiekę nad niewidzącym Mrówkiem powierzyła Czułkowi. Ten starał się jak mógł, ale podołać nie potrafił. Co i rusz dochodziło do mniejszych czy większych katastrof. Zaraz po wyjściu z mrowiska nasza nieszczęsna ofiara potknęła sie o coś upadając tak nieszczęśliwie, że przy okazji pociągnęła za sobą Czułka, a ten starając sie utrzymać w pionie wpadł na idących przed nimi, a ci na następnych i kolejnych…. Skutkiem tego upadli prawie wszyscy rwąc przy tym sznur, który skutecznie pełnił swą rolę od lat wielu i nigdy nie spotkał się z takim traktowaniem … Ponownie był w użyciu węzełek Pani Klary z medykamentami wszelakimi, trzeba było obmyć i obandażować pościerane kończyny Mrówka, a inni też ucierpieli. Trochę to czasu zajęło, wreszcie wszyscy się jako tako pozbierali, sznur związano i można było ruszyć w dalszą drogę.
Gdzieś tak około południa dotarli wreszcie na niewielką polankę w lesie. Tam to Przewodniczka Klara zarządziła długo wyczekiwany postój. Wszyscy byli już a lekka skonani, a i dotychczasowe przejścia nie wpłynęły korzystnie na niektórych członków wyprawy. Wśród nich był, jak się zapewne niektórzy domyślają, Czułek. Z bolącymi od długiego tuptania odnóżami, dodatkowo poturbowany i posiniaczony w czasie zbiorowego upadku, a , jakby i tego nie było dość, obarczony pilnowaniem i niańczeniem Mrówka, który wcale nie był pokornym podopieczny, miał naprawdę wszystkiego dość. Kiedy więc ogłoszono przerwę, odetchnął z ulgą mając nadzieję, że zdoła wytchnąć, podjeść co nieco i , choć przez chwilkę, zająć się tylko własnymi pokrzywami. Kazał więc Mrówkowi usiąść, co pozwoliłoby mu spuścić go z oka na chwilę, bo i cóż może się przydarzyć komuś, kto siedzi. Będąc przekonanym ,że Mrówkowi nic nie grozi, zajął się masowaniem swoich obolałych odnóży. I kiedy już właściwie kończył, a jego ciało już już pogrążało się niemalże w błogostanie, ciszę polany rozdarł przeraźliwy krzyk.
- Ratunku!!!!! Piecze!Pomocy!- rozlega się gdzieś z boku. Czułek pogrążony we własnych myślach i w wiadomym błogostanie, przekonany ,że Mrówek siedzi bezpiecznie obok , nie zwrócił w pierwszej chwili na wołanie uwagi. Kiedy jednak krzyk nie ustawał, a tumult na polanie zaczął narastać, zirytowany spojrzał w kierunku w którym to zamieszanie się rozwijało. Spojrzał i...zamarł. Ujrzał bowiem coś, co nie powinno mieć miejsca. Po polanie biegał wrzeszczący Mrówek, a że nic nie widział co chwila na kogoś wpadał. A że przy tym machał odnóżami na wszystkie strony łapiąc się i drapiąc po odwłoku, to i niektórym się przy tej okazji nieźle oberwało. Na szczęście Pani Klara z Panię Reną szybko zaprowadziły porządek. Jak się potem okazało z opowiadania Mrówka, ten nie mógł usiedzieć na miejscu wskazanym mu przez Czułka. Nudząc się i nic nie widząc postanowił sie przesunąć się delikatnie w kierunku, z którego dochodził go słodkawy zapach. Pomyślał ,że jak będzie sie powoli przesuwał to ani sobie, ani nikomu innemu krzywdy przecież nie zrobi. I pewnie tak by było, gdyby nie jedna przeszkoda, której przewidzieć, a mając zasłonięte oczy - dostrzec nie mógł. Ta przeszkoda , która pojawiła się na jego drodze. nazywała się : pokrzywa. Przesuwając się ostrożnie przed siebie w pewnej chwili usiadł na jej liściu. Poczuł gwałtowne pieczenie- i to była ostatnia rzecz którą pamiętał.
To była kropla, która przepełniła czarę, cierpliwość Pani Klary się wyczerpała. Obwieściła więc wszem i wobec, że przerywa wycieczkę i zaraz po zakończeniu przerwy wszyscy wracają do mrowiska. Trzeba przyznać, że jakoś nikt nie protestował...
A Mrówek?
Mrówek po powrocie musiał się , przez jakiś czas pokurować. Miał czas na przemyślenie pewnych rzeczy i trzeba oddać mu sprawiedliwość, że ten czas dobrze wykorzystał. Dokonał pierwszego samodzielnego odkrycia. Odkrył bowiem, że warto czasem słuchaćco mówią inni…Nawet jeżeli to są starsi, może dzięki temu uniknie się niezbyt miłych dla siebie doświadczeń.
I coś jeszcze.....
Ale to, to już inna bajka......
Dodaj komentarz