Jak to się bajki zaczynają?
Dawno, dawno temu, za górami , za lasami…?
Ale nie u nas….
U nas będzie:
Byłlas- ale nie jakiśtam dziwny, tajemniczy, straszny….
Ten byłtaki zwykły, jak to las. Jak ten co może rośnie w pobliżu Twojego domu, o tam , za rzeczką, lub łączką, czy teżz drugiej strony drogi za tymi zielonymi pagórkami. Na jego skraju kilka brzózek białych, paręz nich pochylonych krzywo w stronędrogi, żeby poprzeszkadzaćtrochętym, co będąniąjechali- ot tak z nienacka pacnąćgałęziąw twarz albo zaskrzypiećna karoserii…Za nimi krzaki jeżyn, mogąbyći maliny-bez znaczenia, ważne ,żeby dzieciaki co przyjechały z miasta do babćna wakacje mogły tu zabłądzić, podrapaćkolana a i przydałoby sięporwaćprzy okazji spodnie- a co!- niech babcia ceruję, co sięma wieczorami nudzić!
Bezwzględnie musząbyćw tym lesie pokrzywy. Dziewczyny je baaaaardzo lubią!- przecieżtak, skaczą, pląsająpiszcząi drąsięw niebogłosy z radochy jak sięz nimi zetkną! Dobra, porwaliśmy jużspodnie, trochęsiępodrapaliśmy, poparzyliśmy więc pora głębiej w las a tam….wiecej drzew. acha, jak kto cykor, dalej nie musi i może wracaćdo babuni. Nie? No to hajda dalejże w drogę…
Ach te drzewa, to dopiero, różne, różniste: te patrz tutaj, jakie pokręcone na wszystkie strony, jedno to tak rośnie, jakby w pewnej chwili sięrozmyśliło i zmieniło kierunek, o a tamto: jużna górze zdecydowało sięnagle przytulićdo sąsiada? A co na nich tam rośnie- a to liście- do wyboru do koloru: od zielonych po czerwone; a to co strasznie kłuje- to igły sięnazywa ( ale to nie te do szycia…)
- Au…bęc- hej uwaga na to co pod nogami, tu nie miasto i nie ma równiutkich chodników, tu zawsze korzeńmoże złapaćza nogę, albo leszczyna podstawi haka i jużgotowe-złapałeśzająca*i kolano otarte. Spoko, od tego sięnie umiera, wymasowaliśmy kolan, .łokiećzałataliśmy pierwszym lepszym liściem .
O! jaki ładny grzyb! Czerwony i na dodatek białe kropki. Ładny, ale groźny- to muchomor, lepiej go zostawmy, niech sobie rosnie, pewnie do czegośjest potrzebny skoro rośnie. Że co? Dziwnie sięnazywa- muchomor- bo niby co- muchy go jedzą?
A co tu tak pokopane, poryte, powywracane? Tu były dziki na śniadanku, główne danko: żołędzie świeżo wygrzebane. Patrz .patrz , tam na dębie, takie rude z długa kitą, szybko pomyka, jak niektóra pani od fryzjera…. To wiewiórka . Może ze śniadankiem dla wiewiórczaków?
A czujesz ty zapachy mniej intensywne od skarpet od tygodnia z zapomnienia chowanych pod łóżkiem? Jeśli tak to wciągnij głeboko powietrze to poczujesz świeży zapach żywicy –to na tym świerku obgryzionąkorą- pewnie to łośskubnął tu co nieco na przekąskę…
I proszę- tak sobie gadu gadu i dotarliśmy na miejsce. Oto strumyczek płynie sobie z wolna, bo gdzie teżsięma spieszyć. Przecieżleśne jeziorko do którego wpływa nigdzie nie ucieknie, zaczeka na niego. A i te wierzby pochylone, teżnigdzie sięnie wybierają, stojątu jużod tak dawna, że jużim sięwzrok pogorszył, bo coraz niżej się pochylają nad wodą, żeby sięprzejrzećw jeziorku…. Obok nich duży klon, widać,że jeszcze młody, jaki nadęty i pewny siebie pnie siędo góry, jeszcze go wiatry nie pochyliły……
Widzisz oto między nimi ten kopczyk?
Tak , to mrowisko.
Jak te igły siętam ,,zeszły”? Nie głuptasie , nie zeszły się, to tylko u dzieci wszystko: <<samo się…>> To mrówki je zniosły wraz z patykami, liśćmi, i wszystkim czym las obdarzył, a co przydało siędo budowy ich domu….
To właśnie w tym mrowisku wszystko siędziało…oj działo siędziało…
II Jak to było z tymi narodzinami albo inaczej : katastrof przyszłych zapowiedź
W trzynastym kokonie siódmego rzędu cośsiędziaćzaczynało, cośzaszeleściło, zatrzeszczało….
Opiekunka rzędu- Pani Mira- uważniej nastawiła czułki na dobiegające jądźwięki,a kiedy siępowtórzyły, rozejrzała sięchcąc zlokalizowaćich źródło. Jużpo chwili była pewna.
<< Och nie , tylko nie on- pomyślała z przerażeniem rysującym sięna obliczu- co będzie tym razem?>>. Ale rada nie rada musiała iść, taka jej rola zazwyczaj wdzięczna i radosna. Bo czyżmoże byćcośradośniejszego od powitania na tym świecie nowej mrówki, bycia świadkiem , i towarzyszem a czasem pomocnikiem, jej pierwszych kroków na tym świecie, pierwszych zadziwień, tego pierwszego spojrzenia:<< Oto jestem, co dla mnie los niesie…>>
Ale nie tym razem…Tego co sięwiązało z tym przypadkiem nigdy jeszcze nie doświadczyła, a i nie słyszała, żeby jakaśinna w historii mrowiska Opiekunka doświadczyła, a nie była przecieżnowicjuszką- te czasy dawno temu minęły, była chyba przy narodzinach większości mrówek z tego mrowiska. Tu od samego początku, czyli od jaja były same problemu- jużpierwszego dnia, kiedy doglądała nowo dostarczonych jaj, obchodząc rząd sprawdzała, czy wszystkie nienaruszone, niektóre przetarła z brudu, inne poprawiła w ustawieniu, nagle patrzy: puste miejsce. Co jest ? Niemożliwe, przecież dostarczono wszystkie. Kradzież? Bzdura, takie rzeczy sięnie zdarzają. Kiedy tak stała z zafrasowania pocierając czułki dobiegłja odgłos ni to toczenia się, ni to postukiwania. Początkowo zajętąpróbąrozwiązania zagadki niespodziewanego zniknięcia jajeczka, nie zwróciła nańuwagi , ale kiedy ten odgłos sięnasilałi zacząłsięprzesuwaćw jej kierunku a że dostrzegła równieżruch w sąsiednim rzędzie, zaintrygowana poszła w tamta stronęi znalazła rozwiązanie tajemnicy. W przejściu ósmego rzędu jakby nigdy nic toczyło sięzaginione jajeczko, ale żeby siętylko toczyło, można by całąrzecz uznaćza jakiśprzypadek, wybryk losu…Ale gdzie tam tam ! Toczyło sięraz wolniej, to szybciej, na chwilęsięzatrzymywała wirując , jak bąk wokółwłasnej osi, podskakiwało i hajda- znowużdo przodu. Gdy pobiegła do przoduby je schwycićto nawet przyspieszyło i próbowało skręcić- przysięgła by, że chciało siębawićw ganianego. Złapała je jednak i odniosła na wyznaczone miejsce. O cały zajściu chciała w pierwszym odruchu opowiedzieć, lecz po głębszym zastanowieniu zrezygnowała. Przecieżuznano by, że zmysły postradała- jajeczko bawiące sięw ganianego- teżmi historia, kopiec by sięjeszcze zawaliłod śmiechu, który przetoczyłby siępo korytarzach mrowiska. Zresztą- może to tej jeden jedyny raz?
Później zrozumiała, jak płonne to były nadzieje, bo harce jajeczka wcale sięnie skończyły, a przeciwnie z każdąnastępną,, wyprawą”dawała sięnabieraćhardości: szybciej, i wyżej i skoczniej, a ona nie dość,że sięmusiała naszukać, nabiegaćnanosić–to jeszcze te nerwy- co to będzie , jak się,sama myśl mroziła od czułków po koniec odwłoka-stłucze. Wstyd i sromota! –cośtakiego, jeszcze nigdy w tym mrowisku nie miało miejsca.
Kiedy wykluły sięlarwy, tego to jużnie da sięopisać. Wiadomo- larwy jak to larwy szybko rosnąto i dużo trzeba je karmić, roboty w dwój- a nawet w trójnasób. Nie dość, że trzeba sięuwijać, to jeszcze ta trzynastka, kto powiedział, że larwy nie mogąsięporuszać- wszystkie inne -może i tak, ale nie ta nie ta!!!!!!! Jakby mało było tego że żarła jak smok, to rosła jak wszystkie inne razem wzięte, to jeszcze jąnosiło licho wie gdzie!!!. A ty jąpotem taszcz przez dwa rzędy << Chyba rzucęto , pójdęna górę, będęgrzybów szukać, mszyce doić, komary zbierać, ale tu ani chwili dłużej…>> Jednak nie mogła sięzdobyćna tęostatecznąi desperackądecyzję. Dopiero , kiedy musiała jąprzytaskaćz 12 rzędu ,na chwile przed jej przepoczwarzeniem ,powiedziała sobie : dośći poszła sięposkarżyćgłównej Opiekunce sali. Ta grzecznie wysłuchała jej żalów, po czym spojrzała jak na z lekka pomylonąpoczym
<< Tak , w twoim wieku trudno jużnadążyćze wszystkim - rzekła- dam ci młodszą do pomocy, a po narodzeniu pójdziesz na zasłużony odpoczynek>>- zakończyła niby to z troską.
Zabolało, podziękowała za troskę, dodając, że poradzi sobie sama , pomimo wieku, zawinęła sięi wróciła do swoich obowiązków przysięgając sobie, że choćby nie wiem co- nie pęknie.<< Z wiekiem mi tu będzie wyjeżdżać, sama z tego samego wyklucia>> -rozeźliło ja to , rozeźliło…
Tak więc moment, kiedy poczwarka, poczwara raczej!!!- powitała z radością- dla niej byłto czas wytchnienia, błogostan idealny. Te dźwięki oznaczały koniec raju
Niespiesznie poszła do trzeszczącego kokonu, z doświadczenia wiedząc, że maluch będzie potrzebowałpomocy, bo jeszcze za słaby, żeby sięwyrwaćna świat samemu. Lecz ten bynajmniej nie zamierzałczekać, ażkośmu przyjdzie z odsieczą, więc kiedy dotarła na miejsca, kokon byłjużprzebity i pozostało jej tylko czekaći obserwować,-co teżzrobiła, nie tylko z obowiązku, ale i ciekawości- bądźco bądźkrwi jej napsuł. Wpierw z kokonu wysunęły sięczułki, przez chwilęniby gałązkąna wietrze kiwnęły sięto w lewo a to w prawo, a potem niepewnie, tak jak dotyka sięczegoś, co może byćgorące, zaczęły miziac-co wkoło. Najwyraźniej rozpoznanie wypadło pomyślnie, bo za chwilę zaświeciły w ciemności oczy uważnie lustrując dalej, przez chwilęspojrzały na Opiekunkęi chyba nie uznały w niej zagrożenia, bo przez otwór przecisnęła sięgłowa, za niąwąski tułów a na końcu światu ukazałsiębeczkowaty odwłok. Maleństwo otrząsnęło sięprychając głośno, jakby wychodząc z lodowatej przestrzeni, i nie tracąc niepotrzebnie czasu- pognało prosto przed siebie. Opiekunka Mira pogrążona w obserwacji dała się,niestety, zaskoczyć. Nim pojęła co siędzieje, nim siępoderwała do biegu mały rajzer znikałwłaśnie u końcu rzędu kierując siędo sąsiedniego. Musiała więc szparko przebieraćodnózami, by go dopaśći odnieśćdo żłobka. Zadanie jednak nie było takie łatwe, kiedy jużgo dogoniła i wydawało się,że już…jużgo ma ,mały uciekinier wykonałsusa w bok, po czym podskok i znalazłsięna sąsiednim kokonie, a dalej droga była jużprosta- skok i jest na podłodze, a dalej na wprost. A tak sięzłożyło że na wprost w oddali to były drzwi na korytarz , a dalej…Malec nie wahałsięni chwili, jakby wiedziony zewem świata gnałco siłi nim Opiekunce Mirze udało sięprzecisnąćdo tego przejścia- on byłjużna korytarzu. Dalej jakby prowadzony tajemniczym instynktem gnał, bez cienia wątpliwości skręciłw prawo i dopiero u drzwi komnaty stanąłprzez chwilędla złapania oddechu. Traf, ślepy los, czy zrządzenie, jak kto woli, chciał, że były to drzwi komnaty królowej, a że trwały w niej przygotowania do wielkiego balu na powitanie wiosny i stale ktośwchodził=wychodził, więc były one lekko uchylone. To oczywiste, że takiej okazji nie wolno przegapić.Zreszta i czas był najwyższ: oto zza rogu korytarza wyłoniła siebiegnąca co sił w ognóżach OOpiekunka Mira. Ujrzawszy malego zbiega przyspieszyła jeszce, jakby w jej sercw wtąpiła nadzieją, że nie jest jeszcze za późno i katastrofie zapobiec się uda. Jednak po krótkim wahaniu gromkim : << Stój łobuzie>> poderwany do działania malec dał nura w uchylone drzwi i i oto stanął w komnacie.
A tam ruch, rwetes,bieganie, szuranie, a ścisk taki, że wydawało się ,że wszystki mrówki świata się tu zgromadziły. Jedne zbierały i zmiatały pozostałości po zimie: zeschłe badyle, starą trawę i kurz,który, jak wszystkim wiadomo, uwielbia wylegiwać się po kątach. Inne z kolej znosiły do komnaty świeże igliwie, płatki przebiśnieów tegorocznych co ozdabiały ściany , a w kątach układały grudki żywicy, aby jej woń napełniała wszelkie zakamarki.
Na środku komnaty na podwyższeniu, stary mrówczy obyczaj zakazuję, aby Królewski Majestat mógł stać wprost na ziemi czy podłodze,- coś takiego byłoby uchybieniem nie lada, stała Jej Wysokość Królowa .Oddawała się temu, czemu wlaśnie Królowa przed wielkim balem , oddawać się powinna- wyborem szaty. Jak wiadomo zadanie to nie lada, przy którym już nie raz zdążyła wyrzeć słynne jak ziemia długa i szeroka poprzez wszystkie czasy, morza i oceany<< Przecież ja nie mam co na siebie włożyć. Garderobiane choć dwoiły się i troiły, wciąż donosiły now i nowe, lecz Jej Wysokości zadowolić nie mogły: a ta- nie za ciasna, a ta to znowu za luźna. W tej- nie no w tej to już byłam, a to nazbyt ciemna, nie ..nie...nie... na pewno nie ta- za jasna.....
Tak więc działo sie w komnacie co niemiara i tym chyba należy tłumaczyć to, że jakoś nikt, w tym również gwardziści strzegący Jej Wysokości Kapryśnośći, nie dostrzegli niespodziewanego gościa. Ten chwilowo przerażony widokiem jaki miał przed oczami zaczął tak niby z cicha i z ukrycia przesuwać się boczkiem przy ścianie, jakby chciał się stać niewidoczny, powiedzieć: << nie nie nie mnie tu nie ma>> i najlepiej zniknąć i rozpłynąć się.... I może by się to i udało, gdyby w tym momencie do komnaty nie wparowała, była tak rozpędzona,że najzwyczajniej w świecie nie zdążyła wyhamować, Opiekunkja Maja
-.....ój ty łobuzie- wpadając kończyła drąc sie wniebogłosy to, co zaczęła jeszcze na korytarzu. Po czym stanęła skonsternowana, bowiem większość mrówek spojrzała w jej kierunku zaintrygowana, któż to może naruszać świętość i chwili przygotowań Królowej do balu.
Przeraźliwy krzyk wbiegającej Opiekunki nie tylko wzbudził zainteresowanie ze strony pracujących w komnacie mrówek, za wyjątkiem garderobianych całkowicie i bez reszty pogrążonych w usługiwaniu swej Pani.Sprawił on również, że przemykający się pod ścianą zbieg, uznał, że miejsce w którym właśnie przebywa jest złowrogie i należy co prędzej je opuścić- i wpadł w panikę. Od tej chwili gnała go jedynie myśl- jak najszybciej i przed siebie bez wzglądu na cokolwiek.Skutek takiej rejterady nietrudno przwiedzieć: już po paru zaledwie krokach doszło do zderzenia, a że maluch był niewielki, więc odbił się od niewidzialnej przeszkody tylko po to, by chwilę później zderzyć sie z następną, a kolejna chcąc uchronić się przed stłuczką odepchnęła go od siebie czym prędzej. Tak odrzucany, odpychany i odbijany niczym piłeczka malec zbliżał się ku centrum komnaty, gdzie trwały nadal intesywne przymiarki. Wreszce odepchnięty przez jakąś mrówkę , która niosła jakiś koszyk wylądował w okolicach podwyższenia.Nie będąc chwytanym, łapanym czy odpychanym w tym momencie wyczuł dla siebie szansę wydostania się i czym prędzej popędził przed siebie, jeszcze tylko zerknął za siebie, aby sprawdzić jak daleko za nim jest ścigająca..... A jak stare powiedzenie mrówek głosi: patrząc daleko wstecz nie widzisz tego co przed toba o grubość paznokcia. Prawdziwość tego potwierdziła sie i tym razem. Nie zauważywszy przed sobą garderobianej dźwigającej dwie suknie uderzył wnię z cały impetem. Byc może w innych okolicznościach ni wywołalo by to żadnych następstw, ale nie tym razem.... Garderobiana odwrócona tyłem była zupełnie nie przygotowana na zderzenie, ponadto tzrymała dwie suknie z których jedną akurat podawała. zachwiała się,zawachlowała kończynami próbując odzyskać równowagę, i być może by jej się to udało gdyby nie to, że nadepnęła na rąbek trzymanej spódnicy. Dalej potoczyło się jak lawina w górach : padając potrącila sąsiadkę, ta kolejną i wreszcie ostatnia stojąca tuż obok Majestatu nie zdołała ..... i bęc w .....i..........stało sie najgorsze:.....Królowa się wykopyrtnęła.....
Zeby się chociaż tylko wykopyrnęła .....
Gdzie tam.......o co to to nie.....
Od dawna wszak wszem wiadomo, ze nieszczęścia chdzą parami, a jak są bardzzotowarzyskie i z sobą zżyte, to nawet całymi chmarami.Te ktore akurat się przydarzyły miały bardzo liczną rodzinę.
Królowa padając potrąciła najbliżej stojące, a te obciążone sukniami i zaskoczone nie mogły nie upaść. Jakby rażone gromem, jak łany prszenicy pod nawałem wichury legły jedna na drugą. K tóras tam próbując sie utrzymać w pionie ,tak rozpaczliwie zamachał atrzymaną w odnóżach suknią, że klamra od pasa wyrżnęła wprost w Najjaśniejszą ( później mus było odwołać zapalnowane na tydzień audiencje).Zrobił się z tego kogel mogel i groch z kapustą......pierogi z pyzami ,czy kluski z musztardą, istny galimatias Dopiero po chwili, kiedy, jak rzekłby poeta, opadł kurz nad polem bitwy, zamarłym z przerażenia mrówkom ukazał się widok pogromu. W miejscu w którym jeszcze przed chwilą stała Królowa wznosiła się teraz bliżej nieokreślona sterta: tu rąbek sukni, tam coś co przypominało odnóża, a miedzy nimi jakby czułki.a tam wreszcie jakby jakaś klamra.... O zgrozo...
Pierwsi z odrętwienia wydostali się gwardziści jakby chcieli nadrobić zaniedbanie, że nie dostrzegli, nie upilnowali,więc teraz rzucili sie ...ratować.....Jak?Gdzie ?Kogo?
- Gdzie jest Królowa- dobiegło rozpaczliwe wołanie
No właśnie : gdzie jest Królowa? Biegnący z odsieczą stanęlii niepewnie zaczęli patrzec dookoła.....I kiedy tak stali zmarwiali, zgłupimi minami nie wiedząc co robić stos zaczął się powoli ruszać, najpierw powoli, jakby z oporem zaczął unosić się go góry, a w miarę jak odpadały od niego stopniowo a to jakaś suknia, a to kończyny wraz zapątanymi w nie garderobianą, rósł inabierał prędkości. Gdzieś z dna dobiegło zduszone:
- Tu jestem gamonie, może raczycie się ruszyć....
Nie widdzieli jeszce właścielki, ale z glosu wywniskowali, że nie będzie lekko.... Bez chwili zwłokirzuciły się z pomoca: jedne ciągnęły, inne odrzucały, jeszce inne kopały i wreszcie ukazały się czułki po nich oblicze Królowej w całej okazałości. Garderobiane jnatychmiast zaczęłypoprawiać strój, otrzepywać ... Spostponowana Krółowa , aż kipiała z wściekłości - wszyscy wlot pojęli- nie ochłonie nim na kimś jej nie wyładuje.
- Czy może mi ktoś wyjaśnić, co tu się wyrabia - zasyczała tak,że nie jednej mróz przebiegł po odwłoku . Zaległa cisza, cnie wiadomo: czy to nie było odważnego <<ktosia>> czy, co bardziej prawdopodowbne, nikt tak naprwadę nie wiedział, co sie stało...
A ten który wiedział, czyli sprawca całego zamieszania,tkwił ukryty tuz za stosem odzruconych w nieładzie sukien. Tkwiłi bynajmniej nie zamierzał sie stamtąd rucszać, bo mimo tego,że był mały a przez to jego tzw. doswiadczenie życiowe było równie mizerne , to jednak coś w głebi jego duszy podpowiadało mu, że z tego całego ambarasu nic dobrego dla niego nie wyniknie.
- OOj niedobrze,niedobrze- pomyślał baardzo cichutko, jakby się bał, że ktoś nawet myśli może usłyszeć- trza wiać....
I nie zwlekając ani chwili zaczął pomalutku, pocichutku, pilnując żeby stos go zakrywał, wycofywać się w kierunku drzwi i korytarza...
- Może się uda- pomyślał, widząc,że od drzwi dzieli go ledwie kilka kroków- jeszcze chwila i skok...- i tu nadzieją pękła jak bańka mydlana.
Między nim a drzwiami zamajaczyła znajomo sylwetka prześladowczyni- Opiekunka Miry.Ta w czasie tych tragicznych wydrzeń tkwiła cały czas w miejscu, w którym zdołała się zatrzymać. Będąc z dala od centrum wydarzeń i nie biorąc w nich udziału skupiła się na obserwacji. Jej to wzrokowi nie umknął czający się za sukniami, a potem cichcem się wymykający sprawca nieszceścia. Kiedy więc zorientowała się,że kierunek rejterady wiedzie ku drzwiom, przesunęł się lekko w bok i skryła w ich cieniu. Kiedy jej zbieg zbliżył się do nich wyskoczyła zza nich, licząc na to,że zdoła go schwycić i wynieść nim ktokolwiek się zorientuje. Jej też zależało na „niewidzialnym „ opuszczeniu komnaty, wiedziała,że gniew Królowej jej również dosęgnąc może.....A z małym policzy się później, oj policzy- dostanie za swoje..
Było blisko. Już chwyciła malca, juz go podnosiła i zawracała, aby czmychnąc przez drzwi, kiedy to Królowa otrzepując się i toczać w wokól rozeźlonym wzrokiem akurat spojrzała w tę stronę. Jej wzrok spoczął na naszej dwójce.
- A ciby ,to niby kto?- spytała robiąc jednocześnie zdziwioną minę , a marszczka na czole świadczyła, że prbuje sobie usilnie przypomnieć tę dwójkę swoich dworzan- bezskutecznie.opiero teraz zauważono tych tórych w komnacie być nie powinno.
Wszyscy podążyli zawzrokiem Władczyni i ujrzelidwoje obcych. Szczególnie zadziwieni, a i przerażeni byli gwardzimsci- dla nich dzisiejszy dzień był nieustającym ciągiem wpadek: wpierw niesczęsna katastrofa z udziałem tej, ktorej mieli strzec,teraz znowu nieuprawieni w pobliżu. Jedno mgnienie oka wzstarczyło aby otoczyli intruzów groźnie nastawijąc długie włócznie. Opiekunka Mira zamarla bojąc się nawet oddychać , a trzymany przez nię malec, jakby zapominając o tym co ich przed chwilą jeszce dzieliło zamknął przerażony oczy i wtulił się w niej upatrując dla siebie ratunku.
- Dawać ich tu- zagrzmiało groźnie polecenie Królowej, a gwardziści, jakby dla dodania powagi rozkazu,zaczęli popychać Opiekunkę pokłuwając ją z lekka włoczniami w odwłok. Tak eskortoani dotarli przed oblicze Najjaśniejszej.
- Ktoś ty- zapytała ta srogo spoglądając na wiekszą z mrówek.
- Opiekunka II stopnia Mira- odrzekła wykonując jednocześnie regulaminowy ukłon i wkładając w to, w nadziei,że może to ją uratuje, całą finezję jaką posiadała, a przy tym starając się nie wypuścić z rąk swoej zdobyczy.
- Acha! - wykrzyknęła nadal rozeżlona Królowa- a co ty tam taszczysz w odnóżach?- i ciekawie spojrzała
- To nowo narodzona mrówka- odrzekła Mira stawiając tę delikatnie na ziemi, przy czym dyskretnie trzymała ją za odwłok w obawie,że znów ucieknie i narozrabia- to jest ten mały uciekinier, który narobił całego tego ambarasu- kontynuowala z pewna nutką ironii, jakby chciała rozbroić Królową i nastawić łagodniej. Nie wiadomo, czy to zadziałało, czy sprawiła to ciekawość , czy też wreszcie Królowa zdołała opanować emocje ( bądź co bądź wladcy nie przystoi ich okazywać) w każdym bądź razie spojrzała na malca jakoś cieplej i i rzuciła najdelikatniej jak tylko w tej sytuacji potrafiła:
- A tyś kto?
Czy malec wyczuł,że sytuacja zmienia się na jego korzyść, czy też z natury był odważny, w każdym razie, kiedy usłyszał pytanie wyprostował się dumnie, uniósł głowe, czułki nastrożył zadziornie i rzucił wojowniczo:
- Jestem Mrówek, przyszły największy odkrywca i wynalazca jaki kiedykolwiek żył w tym mrowisku.- i jakby dla potwierzdenia wżkosci swoich słów potoczył dookoła wyzywającymwzrokiem.
dworzanie zamarliw oczekiwaniu na wybuch Królowej, jak mrówisko długi i szerokie, a przy tym i stare , nikt nigdy nie pozwolił sobie na taką bezczelnoścwobec Majestatu, te słowa pelne pychy , ton buńczuczny i to spojrzenie pozbawione choćby śladu respektu.....Zgroza ogarnęła szystkich. Lecz próżno czkali kary dla śmiałka.
Królowa zaskoczona śmialością słów szkraba spojrzała na niego z nieskrywanym zaciekawieniem
- To ci dopiero- rzekła ni to do siebie ni to do dworzan-to ci dopiero-..powtórzyła i jakby zaskoczona odwróciła i odeszła się jakby na znak, ż audiencja zakończona.
- A niech mnie- wyszeptała całkiem zbita z tropu Opiekunka i widząc odchodząca Królową chwyciła Mrówka na ręce i nie czekając,aż Królowa sobie znów o nich przypomni, a raczej o tym,ze za to co tu nawiwijali, powinni otrzymać stosowną wypłatę, czym prędzej czmychnęła na korytarz.( Wylate w postaci dodatkowego dyżuru otrzymała potem- Majestat może i zapomniał w danym momencie, ale od czego są doradcy)
tak to właśnie Mrówek poznał swoją Królowa, a włsciwie , to ona ponała jego. Nikt wtedy jeszcze nie przypuszczał, że jeszcze nie raz i nie dwa, jak starzy dobrzy przyjaciele, będą sie nawzajem poznawać i jakie tego będą skutki.
Ale to już inna bajka..........